Anger of Dragon
Smocze Jajo
Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: K'mwair, kraina marzeń i wiary w siebie...
|
Wysłany: Pon 18:15, 18 Gru 2006 Temat postu: Gniew Smoka roz. 4 "Wielka rzeź" |
|
|
Roz. IV „Wielka rzeź”
Śmierć, wszędzie śmierć
Przecież człowiek to nie śmieć
Po co ma tak cierpieć
Nie ma czasu być
Więc wyrywa krzyk
I staje do walki przeciwko tych złych
Rozległ się dźwięk rogu, który echem potoczył się po okolicy. Zawtórował mu drugi potężny róg, potem trzeci, czwarty cała orkiestra. Prawie wszystkie elfy wiedziały co to oznacza.
-Atak goblinów!!!- Wrzasnął gdzieś głos przerażonego elfa. Mieli się czego obawiać, wszyscy którym udało się obejrzeć w stronę whartsar ujrzeli czarną przemieszczającą się chmarę goblinów. Wśród goblinów szło wielu trolli jaskiniowych to właśnie kilku z nich wyło w wielkie rogi znajdujące się na ogromnych platformach (ci tak zwani trębacze stali na nich), pchane one były przez kilku innych trolli. Co chwila każdy troll nabierał wdech i dął z całej siły, dopóki nie zabrakło mu powietrza w płucach, potem znowu nabierał powietrza w płuca i wszystko się powtarzało. W końcu w odpowiedniej odległości od wroga trolle pchające platformy z rogami i trębaczami zostawili je w miejscu i chwycili za ogromne pałki które trzymali przy pasach, potem ruszyli biegiem na elfy. To była jakby komenda, wszystkie gobliny z bronią krótkiego zasięgu nagle ruszyli z większą prędkością. Zaś gobliny uzbrojone w kusze stanęli w miejscu i zaczęli ostrzeliwać elfy. Poszedł deszcz strzał i bełtów. Nie wszystkie platformy pchane przez trolle wiozły na sobie rogi, wiele zawierało wbudowane w siebie wyrzutnie, olbrzymie kusze i inne w większości nieznane wynalazki goblinów. Tylko Eterwim i inne elfy Lethear biorące kilka lat wcześniej udział w wojnie o Czerwone Wzgórza znali większą ich część i wiedzieli, że są one bardzo niebezpieczne. Każda z tych monstrualnych maszyn była obsługiwana przez kilku goblinów, a niektóre dodatkowo przez trolla, czasem dwóch. Większość machin działała na zasadzie katapulty, bądź kuszy. Na sygnał wszystkie wystrzeliły w stronę murów Erterlii, burząc jej przednią ścianę. Już wszystkie Elfy to zauważyły, więc prawie wszystkich obrońców Erterlii przeraziły ogromne rozmiary nowoprzybyłego wroga.
W stronę najbliżej położonych Elfów ruszyła chmara winidów (ogromnych szczurów wielkości wilków), które szły w ogromnym szeregu za goblinam. Gdy poczuły zapach krwi coś zawładnęło ich spragnionymi śmierci mózgami i już nie panując nad sobą z dużą prędkością pędziły w stronę przerażonych choć ani o krok nie ustępujących obrońców. Eterwim ostrzeliwując magicznymi strzałami na wzniesieniu będąc tuż koło najbardziej odstającej części murów widziała szarawą chmarę kudłatych plam z dala od niej. Była wściekła! W głębi duszy czuła, że śmierć tak tam gęsta i wypełniająca każdy zakamarek jej iskry, że ledwo mogła oddychać, była niepotrzebna. Nie wiem czy to była złudna nadzieja, skryta tylko głęboko w jej sercu, czy jednak naprawdę to dążenie do władzy było możliwe do uniknięcia.
Ostrza Bagiennych Elfów, którym udało się przeżyć walkę z Hydrami (było ich niewielu) wirowały wokoło płatając tu i ówdzie zgłodniałe winidy, które kontakt z zaczarowanymi kawałkami metalu ogłaszały piskiem pełnym lamentu i bólu. Mimo że padło ich zaledwie około stu to dziesięć kroć większa armia nikczemnych stworzeń dopadła pierwszych wojowników rozrywając ich ciała na kilkoro części.
Ołin stał pomiędzy strzelającymi do siebie łucznikami Elfów i kusznikami Goblinów. „Co to za miejsce?”- zapytał sam siebie, jakby myślał, że ktoś mu odpowie. „Przecież przed chwilą jeszcze stałem koło Agnies i Eterwim, a ta opowiadała mi o...”- coś przerwało mu rozmyślanie, jakby odpowiedź którą ujrzał spoglądając w dal i widząc półkrwi Elfkę, która miotała teraz ognistymi strzałami. „Ale jak?”- znowu się zastanowił, czy on znalazł się w przeszłości? Wtedy jednak ujrzał. że w jego stronę biegł rozwścieczony winid, który w pewnej chwili, w niewielkiej odległości od niego: skoczył wprost ku jego głowie. Zakrył rękoma twarz i czekał, ale po kilku sekundach jeszcze nic się nie stało. Odsłonił twarz, winida nie było, za to spostrzegł kilka ciał Elfów. Odwrócił się ponieważ krzyk okropnego cierpienia doszedł jego uszu, przenikając przez hałasy dochodzące ze wszystkich stron. Wrzeszczał Elf o długich czarnych włosach, który siłował się z winidem. Po ręku wojownika ciekła krew... Ołin pochylił się do miecza, który spostrzegł tuż koło niego. Dalej patrząc na „biedaka” wymacywał ostrza, ale nie mógł go odnaleźć, więc spojrzał na ziemię wysmarowaną w krwi, ale okazało się, że miecza nie może dotknąć, tak jakby go wcale tam nie było. Ołin przetarł oczy i spróbował jeszcze raz, ale jego dłoń przeszła przez metal znowu, za nic nie mógł wziąć tego miecza do ręki. Więc rozejrzał się za drugim, nie było trudno go zauważyć, gdyż wokoło leżała cała chmara różnego oręża: to koło martwego ciała swego właściciela, to zupełnie z dala od niego, a to jeszcze zupełnie zagubione w odmęcie wojny. Niedaleko chłopca leżał kolejny miecz ze wspaniałymi zdobieniami, przeczołgał się do niego, gdyż strzały latały dość nisko, a Ołin wcale nie chciał ryzykować kontaktu nawet jedną z nich. Gdy już miał złapać za złotą rękojeść miecza(chłopak poznał, że jest to broń wykuta z eutrelu, nie miał pewności czy w pełni, czy tylko częściowo, ale nie było czasu by nad tym rozmyślać), nagle nie wiadomo skąd wyskoczył ubrany w płatową zbroję obłożoną różnymi łuskowymi skórami (w tym z całą pewnością i czerwono niebieską skórę haskir) człowiek, Ołin miał pewność co do tego, ponieważ był bez hełmu, a uszy miał nie odstające. Potężny mężczyzna chwycił za miecz,, przy czym zupełnie nie zauważył chłopaka. Gdy uniósł miecz z ziemi uderzył nań piorun, który wziął się pewnie z burzowych chmur przywołanych dużo wcześniej przez elfich magów. Werter padł na ziemię, a sekundę po nim miecz, uderzając o kamień i wydobywając z siebie prawie że muzyczny dźwięk. Chłopak przypomniał sobie słowa Eterwim dotyczące ostrzy: „Musiały one być zaczarowane, bo zawsze wracały”, może ten miecz też był magicznie chroniony, ale w trochę inny sposób?- Myślał sobie. Wolał już nie ryzykować chwytaniem za miecze nie należące do niego.
Gdy chłopak próbował znaleźć broń do walk, to wszyscy Goltez broniący się w mieście, ruszyli właśnie na wroga. W ich rękach błyszczały miecze takie same jak ten, którego próbował jeszcze przed chwilą wziąć jeden Werter, miecze świeciły się oślepiając przy tym najbliższych goblinów. Ludzie zostali już w większości pokonani przez elfy, ale duża liczebność podziemnych sojuszników wroga sprawiała, że broniący Erterlii teraz w zupełności zapomnieli nawet o myśli, że była szansa na zwycięstwo. Każdy elf powalał jakąś dziesiątkę zielonych, cuchnących karłów, w dziwnych i na pozór lekkich zbrojach, zanim sam zostawał zadźgany krótkimi włóczniami lub mieczami przypominającymi pirackie kordelasy. Goblinów było tak wiele, że takie tempo z całą pewnością prowadziło do druzgocącej porażki długowiecznych elfów.
Goblinów było coś około miliona, ale atakowali seriami. Na początku w mniej więcej równym kroku ruszała pierwsza linia składająca się z około pięćdziesiątki tysięcy wojowników. Za nimi czekała już kolejna linia, czekająca na rozkazy dowódców siedzących na winidach i używających ich jako środek transportu. Dowódcy krążyli od jednego wojownika, do drugiego kierując kolejno niecenzuralne uwagi na temat ich żołnierskiej postawy i opowiadając jak to w bitwie pod Czerwonymi Wzgórzami zasłynęli jako bohaterowie, którzy byli pogromcami krasnoludów. Wszyscy dowódcy, a było ich około dwustu powtarzali tę samą bajkę jak wkutą na pamięć do mózgu. Być może tak długo się uczyli tych bredni wymyślonych przez ich radę mędrców, że sami w nie uwierzyli. Wymieniona historyjka miała zmuszać goblinów do fanatyzmu i zupełnego oddania za Społeczność Podziemną Goblinów, jak to ją nazwała ich rada mędrców. Sami dowódcy w razie porażki mieli powrócić do podziemnego królestwa i opowiadać wszystkim o wspaniałym zwycięstwie pod Erterlią. Naród Goblinów przez już ponad kilkaset lat żyli w kłamstwach wymyślanych przez ciągle zmieniającą się radę. Weźmy na przykład bitwę pod Czerwonymi Wzgórzami, gdy Gobliny ją przegrały wmówił rada zabiła wszystkich świadków porażki i wmówiła swej populacji wiele kłamstw, które miały jeszcze bardziej zmusić ich do morderczej pracy prawie za darmo.- Czerwone Wzgórza są nasze.- Mówili członkowie rady.- Wojownicy, którzy je zdobyli osiedlili się wewnątrz ich wspaniałych jaskiń i rozpoczęli budowy nowych miast. Dlatego też nie prędko wrócą. – Rada była przebiegła i wszystko potrafiła obrócić na swoją stronę. A przynajmniej tak, aby wewnątrz państwa goblinów wszystko było dobrze. To co doszło do moich uszu, nie pozwala zbyt dobrze myśleć o Wielkiej Radzie Goblinów i o ustroju, który stosują. Ważna rzeczą, którą muszę podkreślić to, to że Gobliny muszą harować od świtu do zmierzchu siedem dni w tygodniu, bez względu na płeć i wiek. Robotnicy rozpoczynają pracę w wieku pięciu lat, gdyż wtedy już są w stanie utrzymać kilof, czy młotek kowalski, a zazwyczaj kończą w dniu śmierci, który przychodzi w wieku od trzydziestu do czterdziestu lat, co też zależy od wytrzymałości fizycznej danego robotnika. Podejrzewam, że to właśnie stąd bierze się ich niezwykła wytrzymałość i siła. Nieraz można usłyszeć o Goblinie, który jakimś cudem uciekł na „wolność”(pozwólcie, że tak to nazwę) i przeżył spokojnie sto lat, to jest dowodem na to, że główną przyczyną krótkiego życia tych istot jest niezwykłe przemęczenie fizyczne. Kolejną ważną sprawą jest to, że Gobliny nie wychowują własnych dzieci, gdyż rada stwierdziła, iż lepiej będzie jeżeli zajmą się tym specjalne osoby, które od małego dzieciom będą wpajały Wiedzę Ogólnego Dobra Publicznego- jedyny kodeks prawny goblinów, który w każdej chwili, może być zmieniony przez radę. Prawo to nie pozwala nikomu na posiadanie czegokolwiek (gobliny mieszkają w grotach z innymi, śpią na ziemi i jedzą tylko raz dziennie (wszyscy to samo),na dodatek to co zezwoli specjalnie do tego grupa goblinów. Kiedy ktoś łamał prawo to on i jego rodzina zostawali skazani na publiczną śmierć, dlatego też już po dziesięciu latach od wprowadzenia przez Zgniłka Odora Nikczemnego tego ustroju i prawa nikt nie miał zamiaru go już łamać.
Nietrudno jest się domyślić, który z Entheirskich rządów był podobny do tego wprowadzonego przez Odora, ale muszę powiedzieć, że moim zdaniem to my od goblinów ściągnęliśmy ten pomysł, oczywiście uprzednio go trochę łagodząc, ponieważ ludzie takiego traktowania z całą pewnością by nie przeżyli.
-Do ataku, wy oślizgłe wymioty zgniłoglonów!!!- Piskliwie wrzasnął do drugiego rzędu goblińskich wojowników dowódca imieniem Brudas Trędowaty, był on chyba najbardziej okropnym z dowódców jakiego można było sobie wyobrazić. Miał na sobie zbroję ze skór, brudnych jeszcze od krwi i cuchnących na kilometr, dużo bardziej niż najgorszy troll. Pod zbroją miał chyba ze trzydzieści milimetrową warstwę brudu. Prawo goblinów nie pozwalało się myć, więc to nie było dziwne. Brudas miał na głowie hełm, który bardzo przypominał skórzanego buta z wyciętymi dwoma otworami na oczy i trzecim na usta, chociaż oczywiście może ja się nie znam na sztuce wojennej oraz rodzajach broni i zbroi. Moim zdaniem dowódcy mieli o wiele lżejszą zbroję niż wojownicy dlatego by móc w każdej chwili bezproblemowo uciekać. W rękach za miast broni mieli bicze, którymi co chwila przedzielali po plecach swoich podopiecznych. Ja osobiście współczułem strasznie tym biednym istotom.
- Ruszajcie się Ropusze Żądła.- Tak nazywał się jeden z oddziałów goblińskich uzbrojonych w dzidy. Biegli już ile sił w nogach, niektórzy z nich potykali się o jakieś kamienie i przewracali. Gdy jeden upadł zaraz tak samo robiło kilku następnych, więc nim wszyscy zbiegli ze wzgórza, na którym byli ustawieni zaraz przed machinami oblężniczymi, które cały czas miotały kamieniami, lub olbrzymimi bełtami, to Ropusze Żądła prawie całkowicie zgubiły swój szyk. Dobiegli więc do najbliżej położonych jednostek elfów. W większości byli to Nocni Elfowie z klanu Nargen’r. Dopiero co przybyli i od razu musieli zacząć walczyć ich drobne spóźnienie jednak nie miało zbyt wielkiego znaczenia, wręcz przeciwnie. Elfy które widziały przybycie swych braci znowu odzyskali cząstkowo, chęć walki. Nargen’r walczyli długimi szponami z bardzo ostrego, magicznego metalu, które przymocowane były do ich dłoni. Każdy celny cios przecinał skórę goblinów w kilku miejscach w taki sposób, że krew płynęła jeszcze gęściej niż wcześniej. Tysiąc elfów w obecności wielu watah wilków, które w tej chwili rozprawiały się z winidami, dalej atakującymi pojedyncze elfy, tyle posiłków na razie doszło, ale wiadomym było, iż Nargen’r byli bardziej niż wspaniałymi wojownikami, dlatego nie liczyła się ilość, a siła. Trzeba przyznać, że widok Nocnych Elfów, tutaj był zadziwiający, ponieważ wiadomym było, że nie mieszkają w Teorii, więc aby się dostać musieli bez wytchnienia przez cały ten czas od wezwania na obronę Erterlii, podążać w tym kierunku pod postaciami wilków. Tak klan Nargen’r miał tę rzadką w tamtych czasach umiejętność przybierania wilczej formy.
Eterwim również zauważyła nowoprzybyłych przyjaciół. Sama jednak ruszyła w innym kierunku, aby pomóc w obronie lewego skrzydła szyku strażników Erterlii. Dobrze uczyniła, gdyż tam zaledwie kilku elfów próbowało powstrzymać dwukrotnie silniejszy oddział żywych jeszcze Werterów i o wiele większy goblinów.
Kobieta wpadła w grupkę karłowatych kuszników. – Terlav!- Wrzasnęła i z jej strony coś błysło takim światłem, że gobliny oślepły na wystarczającą chwilę, aby półelfka mogła ich pociąć swoim krótkim mieczem, który ze świstem przecinał powietrze i wesoło migotał w kontakcie z ciałem wroga. Eterwim nauczyła się tego w bitwie pod Czerwonymi Wzgórzami. Krasnoludy wiedziały, że gobliny, które przeżyły tyle lat w ciemnościach, nie miały przystosowanego wzroku do światła, które oślepiało ich.
W stronę grupki broniących się ruszyło kilku ogromnych trolli jaskiniowych, te olbrzymy były większą wersją goblinów, nawet podobnie uzbrojone, a w podziemiach traktowane na równi z nimi. Części jego ciała, które były odsłonięte wskazywały na to, że również były barwy zielonej. Jedno oko miały większe od drugiego, co sprawiało, że ich hełmy wyglądały dosyć śmiesznie. Eterwim przywołała ku sobie łuczników którzy na oślep strzelali wyczarowywanymi przez siebie strzałami, te w większości trafiały w zbroje ogromnych bestii i rozpływały się w powietrzu. Wśród tych łuczników byli łucznicy z różnych elfich klanów i już na pierwszy rzut oka wiedziała, że nie są oni tak dobrzy jak Lethear, ale cóż musiała sobie poradzić przy pomocy tych wojowników.
-Musicie strzelać w ich gardziele –krzyknęła- albo stopy, tam ich ciała, są odkryte, więc zbroja nie obroni ich przed magią.- Łucznicy chcieli już zacząć strzelać w wyznaczone miejsca, ale kobieta jeszcze ich wstrzymała. Trolle były jeszcze za daleko.- Na mój sygnał!- Wrzasnęła, aby przekrzyczeć wycie olbrzymich rogów, które co chwila przypominały z kim elfy walczą.
-Uformować szyk obronny!!!- Wrzasnął znajomy Eterwim głos, tuż przed nią stał Fars’guk, który ustawiał rycerzy, bo dopiero co uporali się z ostatnimi karłami z pierwszego oddziału, który ruszył właśnie na nich.- Nie lękać się niczego i nie ustępować!!!- Krzyczał odważnie do wojowników, którymi zaczął na razie dowodzić, również byli zbitką z różnych klanów.- Bogowie dodadzą nam sił, abyśmy mogli przezwyciężyć wroga!!!- Nie przerywał. Kobieta wiedziała, że musi być dobrym dowódcom, nawet lepszym od niej.
Eterwim wypuściła strzałę, tym razem koloru zupełnie nie widocznego. Domyślała się, że błyszczące strzały mogą wystraszyć trolle i sprawić, że te się poruszą, a wtedy strzała mogłaby nie trafić, ponieważ szczelina nie okryta była dość wąska. Strzała półelfki uderzyła w gardło trolla, który nagle zatrzymał się i zaczął wierzgać we wszystkie strony i wymachiwać olbrzymimi łapskami, nim padł martwy poleciało kilkanaście strzał elfów, którymi na razie miała dowodzić kobieta. Większość wyczarowanych strzał miała jaskrawe, kojące w oczy barwy, więc trolle wrzasnęły głośno i wielkim susem znalazły się tuż przy wojownikach, którzy mieli w tej chwili za dowódcę Fars’guka. Spośród olbrzymów tylko dwa padły od strzał łuczników. Reszta uniosła wysoko swoje ogromne miecze i uderzyły od góry. Pierwsza linia obrony składała się z elfów z jednoręcznymi mieczami i tarczami. Od góry zasłonili się swoimi metalowymi tarczami. Potężne ciosy zostały zablokowane, ale z ledwością. Dźwięk uderzanych mieczy o tarcze był tak głośny, że na kilka krótkich chwil zagłuszył potężne rogi, które wciąż, nieustannie przypominały o dużo większej części armii wroga, czekającej na odpowiedni moment. Nim jeszcze trolle zdążyły unieść swe ciężkie miecze, Eterwim i reszta łuczników wystrzeliła ledwo widoczne strzały, które uderzyły w gardziele około siedmiu z nich. Ranne olbrzymy zaczęły roztrącać swoich towarzyszy i biegać w różne strony, jednocześnie wydając z siebie ogłuszony głos. Koło towarzyszy tarczami osłaniającymi ataki trolli przemknęła druga linia wojowników wraz z Fars’gukiem. Oni nie mieli ze sobą tarczy, tylko długie miecze, włócznie, topory, lub ostrza (oczywiście Bagienne Elfy). Ich celem było zadać jak najwięcej ciosów trollom. Dowódca elfich rycerzy wiedział już,, że słabym stroną tych olbrzymów jest to, iż są one strasznie powolne. Okrągłe ostrza sprawdzały się również w walce z trollami, ponieważ były tak ostre, że bez problemu przebijały ich ciężkie zbroje oraz bardzo twardą skórę. Fars’guk i jego wspaniały miecz, również pokazały klasę. W pewnej chwili nie wiadomo skąd wziął się jeden Górski Elf, który bez żadnej broni biegł przez pole bitwy. Dobiegł do najbardziej oddalonego od walczących trolla, który rzucał głazami w ostrzeliwujących go łuczników i wskoczył na jego plecy. Elf z pewną wprawą wdrapał się na niego i chwycił za szyję, aby nie spaść, ponieważ troll zaczął wierzgać z nadzieją, że zwali intruza, a przez ten czas wojownik cały czas szeptał coś mu w prymitywnym trollim języku. W końcu olbrzym się uspokoił i nawet zaczął rzucać kamieniami w gobliny. Po chwili cała banda trolli walczących z wojownikami Fars’guka, została zabita. Niestety zginęło również wielu elfów, podczas tej walki.
W oddali z lasu wypadła wataha wilków. Byli to druidzi z klanu wilka, a także ich zwierzęcy przyjaciele. Ruszyli w kierunku zielonych karłów. Druidzi w pewnej odległości zatrzymali się i wymawiając jakieś zaklęcia, zaczęli ciskać ognistymi kulami i powodować trzęsienia ziemi w miejscach, z których kusznicy goblińscy ostrzeliwali elfy, aby uniemożliwić im dalsze poczynania.
Z innego kierunku szła ogromna chmura, a z nią gęsta mgła, szła z tak wielką prędkością, że elfy z przerażeniem spojrzeli w stronę tak zwanego Midertew, ale ci o lepszym wzroku ujrzeli, iż razem z mgłą w ich stronę leciały różnego rodzaju ptaki. Najwięcej było tam jaskółek. Eterwim na ich widok uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze od kilku dni.
-Dzięki Ci Ethiro, matko wszelkiej natury na K’mwair!!!- Krzyknęła w stronę Midertew, kierując słowa do swej bogini, którą tak kochała. Łucznicy, którzy po zabiciu trolli pozostali pod jej komendą, zdziwili się na jej słowa, ale gdy spostrzegli ciągle zbliżającą się mgłę, zrozumieli odrobinę.
- Dzięki Ci o Pani, na której prośbę wyrastają kwiaty!!!- Powiedział Fars’guk, który również towarzyszył łuczniczce. Podobne słowa wypowiedziało kilkaset gardeł pozostałych jeszcze przy życiu elfów. Gobliny jeszcze nie spodziewały się co ich czeka.
Ołin po kilku eksperymentach zauważył, że nikogo nie może dotknąć, a nikt nie może tego samego uczynić względem niego. Po nieudanej próbie podniesienia miecza, chłopak zauważył, że ma na plecach łuk, który dopiero co dostał od półelfki. Po wystrzeleniu kilku strzał i przekonaniu się, że nic nikomu nie robią, sam postanowił na własnej skórze sprawdzić czy strzały nie zrobią nic i mu. Zdziwił się, że trudnym było znaleźć się na linii jakiegokolwiek strzału. Różni wojownicy, którzy go nie widzieli przemykali przez niego jak przez ducha. Nie wiedział, że czuli oni coś niepokojącego w tym momencie, ale nie mieli pojęcia dlaczego.
-A może ja nie żyję?!- Zapytał na głos mając nadzieję, że może ktoś się zatrzyma i mu odpowie, ale wszyscy byli zbyt bardzo zajęci, a poza tym nie mieli pojęcia o jego obecności. – A może to wszystko mi się śni, może Eterwim i Agnies też mi się śniły. Może nie straciłem pamięci, tylko takiego figla mi płata umysł? Może jestem w śpiączce?- Zadawał sobie różne pytania z nadzieją, że może gdy zada właściwe to ktoś mu powie- „Tak masz rację”, ale nic takiego nie słyszał.- Oby tylko to nie był sen.- Powiedział po chwili namysłu.- A przynajmniej ta część o Agnies.- Dokończył. Czuł bowiem, że przed tym jak stracił pamięć w jego życiu była pewna pustka, a na samą myśl o nowej przyjaciółce miał dziwne uczuciu, które jednocześnie go przerażało i pociągało same w sobie. W pewnej sekundzie przypomniał sobie słowo, którego nie mógł za nic odnaleźć w słowniku zawartym w jego mózgu – „miłość”.- Ale co ono oznacza?- Zastanowił się chwilę.- Chyba go wcześniej nie znałem.- Stwierdził.
Ja jako autor mam prawo wtrącić się w myśl bohatera, którego opisywanie przyjąłem za swój obowiązek.- „Czy ktokolwiek z nas zna prawdziwe znaczenie tego słowa?”- Nie musicie drodzy czytelnicy na razie mi odpowiadać, ale zastanówcie się nad tym przed skończeniem wędrówki ramię w ramię z tajemniczym Ołinem, który jeszcze na waszych oczach z chłopca przerodzi się w mężczyznę, proces ten już się zaczął...
Jakie to dziwne, on nie wie co się z nim dzieje, a myśli o nowej koleżance, którą zna od półtorej godziny. Myślał o tym, ale nagle przyszedł mu pomysł jak sprawdzić czy to nie jest sen. Wyjął z kołczanu na plecach strzałę i nacisnął mocno swoim kciukiem ostrą część jej grotu. Z palca chłopca pociekła odrobina krwi, a rana go lekko zabolała. – A więc sen odpada!- Powiedział głośno z nadzieją, że ktoś go usłyszy i gratulując dobrych spostrzeżeń powie gdzie jest oraz co się z nim dzieje. Strzałę ponownie wsunął do kołczanu. Spojrzał w kierunku zbliżającej się mgły. – Co to do cholery jest?!- Zszokował go widok mgły, która ni stąd ni zowąd zaczęła mienić się różnymi barwami. Ołin nie zastanawiając się ani chwili ruszył w kierunku zjawiska.
Eterwim, Fars’guk oraz ich podopieczni, których przez te kilka chwil przybyło, odpierali właśnie kolejne natarcie Goblinów. Co chwila jeden z tych cuchnących stworzeń padał bez głowy, lub innej części ciała. Eterwim cały czas strzelała magiczną strzałą, a wtórowało jej już ze trzydziestu elfów. Fars’guk swoim mieczem, ciął tak perfekcyjnie, że żadna zbroja nie mogła go powstrzymać, zaś jego eutrelowy pancerz wydawał się niezniszczalny.
Druidzi klanu Wilka ciągle używali przeróżnych zaklęć w kierunku wroga, skutecznie psując jego szyk. Kusznicy, którzy byli wcześniejszym celem ataków Strażników Natury, w tej chwili pojedynczo stali w różnych odległościach od siebie. Było ich okropnie mało, jeżeli porównamy ich liczbę z tą przed atakiem druidów. Gdy jakiś odważniejszy (bądź głupszy, zależy jak kto patrzy) wojownik goblinów zbliżał się do długowiecznych ludzi, obrastały go nagle kłącza i unosiły wysoko ku niebu. Po jakimś czasie przed druidami wyrósł tak jakby las, który w przyszłości będzie nazywany Cuchnącym Zagajnikiem.
Wilki, które przybyły wraz z druidami, już w pełni rozprawiły się z armią winidów i teraz ganiały goblinów, którzy z wielką prędkością, zrzucając z siebie zbroje i wyrzucając broń gnali w stronę lasu. W walce z winidami zginęło wiele wilków, ale wciąż jeszcze była ich pokaźna liczba. Były bardzo szybkie, więc bez problemu mogły doganiać i zabijać tchórzliwe uciekających, ale wiedziały, że oni nie są już groźni, dlatego też brały się za następne.
Nocne Elfy wciąż bez większego problemu zabijały atakujące ich gobliny. Wokół broniącej się grupki usypana była już pokaźna góra ciał poległych skrzatów. Zapach od nich nie należał do najprzyjemniejszych, więc gdy tylko otrzymali chwilę wytchnienia, przeszli do przodu, aby zostawić parę metrów za sobą już bardzo dużą ilość ciał.
Ołin biegł ile sił w nogach, aż w końcu znalazł się w pobliżu midertewa, co w języku elfów oznacza płynące powietrze, a to z tego powodu, że taka mgła była bardzo gęsta, więc można w niej było pływać jak w wodzie. Chciałbym podkreślić, że na K’mwair w wodzie można było oddychać bez strachu, że się udusi, lub zakrztusi wodą, czym to było spowodowane do końca nie wiem, ale mogę powiedzieć, że to jest bardzo ciekawe przeżycie, pływać godzinami pod wodą. Midertew był jeszcze bardziej ekscytujący z powodu jego wysokości, płynąc w nim miało się uczucie latania w powietrzu. Ja tylko kilka razy w życiu przeżyłem to uczucie, więc mogę powiedzieć, że warto wysiadywać całymi dniami i wypatrywać zbliżającej się mgły, aby w niej popływać, jak to robią niektórzy ludzie na K’mwair. W końcu po kilku minutach sprintu chłopak znalazł się o kilka metrów od midertewu, który właśnie się zatrzymał, a z niego wyszła jedna haskira, było to nowe wcielenie byłego k’ale Druidów Selthar Dastewa, którego iskra po śmierci narodziła się w ciele haskiry. Dzięki łasce Pani, druid jako nowe stworzenie, które urodziło się w chwili śmierci „człowieka”, natychmiast (w ciągu zaledwie godziny), dorósł do rozmiarów dorosłego osobnika. Potem stworzyła midertew koło lasu Selthar i wszystkim wodnym stworzeniom, pod dowództwem oczywiście Darstewa, mogły wyruszyć na wojnę. Nikt nie wiedział jakie cierpienia musiał człowiek przeżyć, aby z młodego stworzenia stać się dorosłą haskirą. Większość druidów, którzy za życia zasłużyli na to, po śmierci ich ludzkiego ciała naradzali się w ciałach swoich patronów i choć miały taką samą moc magii jak w chwili śmierci, to już nigdy nie mogli przybierać postaci człowieka. Mieli natomiast od swej ukochanej bogini możliwość życia tak długo, aż ktoś ich nie zabije, jednak przez cały ten czas musieli być strażnikami natury i porządku.
Z Midertewu wysiadła część różnorodnych stworzeń. Były tam oślizgi (przypominające olbrzymie pijawki z tysiącem małych oczu, kłami i skrzydłami), Druidzi Selthar nie wzięli ich ze sobą, ponieważ nigdy nie posiadali nad nimi władzy, więc myśleli, że one nie będą chciały im pomóc. Za oślizgami z midertewu wypłynęła duża liczba trytonów (są to stworzenia człekopodobne , barwy niebieskiej, ze skrzelami zamiast ust i błonami między palcami) w większości uzbrojone, były w olbrzymie, złote trójzęby, lub wspaniałe łuki. Wymawiając swe zaklęcia w nieznanym większości elfom języku, zaczęli wystrzeliwać magiczne pociski z końców trójzębów lub łuków. Ich zaklęcia były tak potężne, że zbroje goblinów nie miały szans obronić ich przed śmiercią. Sami trytoni ubrani byli w dziwne, również niebieskie zbroje, z nieznanego nikomu, podwodnego surowca. Elfy wspominając w przyszłości tę bitwę nazywali ten kruszec Utregez, co w mowie elfów brzmi „podmorska stal”.
Po tym jak tryton wyskoczyli z midertewu, ten rozdzielił się, jedna część została w miejscu, a druga ruszyła w kierunku pozostałej reszty armii goblinów. Każdy tryton po wystrzeleniu kilku zaklęć wskakiwał do pozostałej części midertewu wciągał głęboko powietrze w niej zawarte i wyskakiwał, aby ponownie użyć zaklęć. Cały manewr powtarzał się w koło. Oślizgi latały od goblina do goblina i przegryzając ich zbroje wsysały się w ich ohydne ciała wysysając wszelkie soki życiowe. Innym razem pluły kwasem w większe grupki wroga.
Druga część midertewu leciała w kierunku goblinów. Ołin widział pływające w niej różne zwierzęta z płetwami i ryby. Na jego samej górze chłopak spostrzegł piękną kobietę ubraną w różnokolorowe stroje. Leciała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Była ona piękna, ale chłopak wiele nie spostrzegł, choć i tak widział więcej niż niektóre elfy. Po chwili jednak spostrzegł u niej odstające uszy, co oznaczało, że była elfką.
-Utrzymać pozycję, wy nędzne spurchlaki!!!- Wrzasnął Brudas Trędowaty, najohydniejszy spośród goblinów, wcale nie dziwił mnie fakt, że on był ich jednym z głównych dowódców. Brudas był także jednym z najbardziej oddanych goblinów Podziemnemu Państwu. Oczywiście gobliny mają własny język i nim się posługiwał i Brudas ale od razu będę wam wszystko pisał w naszym języku. – Zabić wszystkich!!!- Krzyczał cały czas.
Zaraz zanim pojawił się midertew, ruszył kolejny szturm wroga na elfy jednak tym razem o wiele silniejszy. Eterwim już tak szybko wystrzeliwała celne strzały, że większość jej podwładnych byli zszokowani. Wszyscy słyszeli o wprawie Lethear, ale to przekraczało wszelkie pojęcie. Sami również z przerażeniem patrzyli w kierunku nacierających wojowników było ich o wiele razy więcej niż poprzednio, mimo wszystko strzelali również celniej niż poprzednio.
Druidzi Wearthe rzucali coraz silniejsze zaklęcia. Wśród nich był jeden Entheirczyk (Ziemianin) nazywający się Antoni Agrest, oczywiście sam przybrał sobie takie nazwisko jak tylko postanowił zostać druidem, ponad wszystko kochał przyrodę, więc widząc co zrobili oni z wszystkim tym co zostawili po drodze, atakował z podwojoną siłą swoich zabójczych zaklęć.
Ołin nagle w jednej chwili pomyślał, że musi dostać się do Eterwim. Nie wiedząc dlaczego ruszył w kierunku, w którym dopiero po chwili zauważył półelfkę. Rycerze Fars’guka ledwo utrzymywali się na nogach, walcząc z ogromną chmarą wroga. Chłopak biegł, nie wiedział skąd w jego rękach znalazł się łuk i strzała. Wszystko ucichło, chłopak słyszał tylko czyjś jęk i naciąganie kuszy. Było ono bardzo odległe i słabe. Wyodrębnił jakieś słowa w nieznanym języku. W końcu dobiegł do znajomej i zaczął się rozglądać. Daleko zauważył goblińskiego kusznika celującego w Eterwim. Ołin ujrzał jak wystrzelił on bełt, ale zanim jakakolwiek myśl przyszła mu do głowy wypuścił strzałę w kierunku lecącego pocisku. Chłopak zdziwił się gdy zobaczył, że udało się przepołowił lecący bełt na pół. Poczuł okropne podniecenie, z jego klatki piersiowej zszedł uścisk, który towarzyszył mu od momentu, w którym zaczął biec w kierunku łuczniczki. Upadł na ziemię, bo w głowie mu się zakręciło. Nagle zwymiotował na zakrwawione podłoże.
-To na pewno musi być sen. Przecież to co zrobiłem było niemożliwe. -Pomyślał po czym znowu zwymiotował. Wtedy zdziwił się całkowicie, stała nad nim Eterwim i podała mu rękę. Ołin ją chwycił i wstał. Półelfka zaraz znowu zaczęła ostrzeliwać goblinów.
-Graza, tlerlewlu hlerltas iljafel.- Powiedziała do niego. Chłopak nie znał mowy elfów, a domyślał się, że była to takowa.
-Przecież: jeżeli ja mogłem oddziaływać na otoczenie, to teraz otoczenie może oddziaływać na mnie!- Pomyślał i od razu naciągnął strzałę na cięciwę łuku, bo spodziewał się ataku. W tym momencie skoczył ku niemu goblin z mieczem. Fars’guk i inni elficcy rycerze odsunęli się kawałek do przodu aby łucznicy mieli możliwość obrony przed takimi, którym uda się przedrzeć przez jego wojowników. Chłopak nie widząc innego wyjścia, wystrzelił strzałę, która przeszyła goblina, zaś ten obryzgał krwią Ołina. Czuł się coraz gorzej, rozbolał go brzuch, ale widząc, że ma możliwość pomóc przyjaciółce, naciągnął kolejną strzałę na cięciwę łuku. Wycelował w jakiegoś odległego goblina, o barczystej budowie ciała i wypuścił strzałę, która bezbłędnie przeszyła głowę przeciwnika, który natychmiast upadł. Chłopakowi znowu zebrało się na wymioty, ale spróbował to powstrzymać. Wtedy przypomniał sobie, że Eterwim skończyły się strzały.
-Proszę, weź je.- Powiedział, podając jej ponad połowę swoich strzał. Półelfka nie rozumiała mowy chłopca, ale przyjęła strzały. Wsunęła je do swego kołczanu i wystrzeliła pierwszą.
-Wspaniała robota jakiegoś elfa Lethear.- Pomyślała, widząc jak gładko pocisk poleciał, przebijając grubą zbroję jakiegoś samotnego trolla.- Ten młodzieniec musi się przyjaźnić z kimś z mojego klanu, może dlatego ocalił mi życie.- Eterwim widziała jak strzała chłopca zbiła z toru bełt goblina i gdy zobaczyła, że chłopak nie jest elfem zadziwiło ją to okropnie.
ŚWIST!- Kolejna strzała wypuszczona, przez Ołina poleciała dalej niż jakiegokolwiek elfa (oczywiście nie licząc Urodzonej z łukiem). Padł kolejny martwy przeciwnik. Chłopak już powoli zaczął się do tego przyzwyczajać, ale cały czas czuł skurcz na żołądku. Przez cały czas nie wierzył w to co się dzieje.
W oddali stała jeszcze cała reszta armii goblinów, wraz z ich dowódcami i machinami oblężniczymi, które zakończyły ostrzał już kilka godzin temu, z braku amunicji. Walczyli oni teraz otoczeni midertewem z różnymi stworzeniami wodnymi, które w magicznej mgle poruszały się błyskawicznie. Zaczęło uciekać coraz więcej cuchnących goblinów, a większość tych co zostawała, ginęła jeszcze szybciej. W końcu po jakimś czasie jeden z dowódców krzyknął.
-Odwrót!!!- Po nim zrobili tak i inni dowódcy podziemnej armii, która przybyła tam w wielkiej chwale, a uciekała tak żałośnie. Uciekinierzy zmierzali w kierunku lasu z którego wcześniej przyszli. Machiny oblężnicze łatały wkoło w midertewie.
Ucieczka wroga jednak została przerwana. Z kierunku, w którym uciekały gobliny szła wspaniała armia krasnoludów w złotych zbrojach. Każdy z nich miał na głowie hełm z rogami, błękitnego koloru. Z pod hełmów wystawały długie włosy, najczęściej rude lub brązowe i tego samego koloru długie gęste brody. Krasnoludy wzrostem nie były o wiele wyższe od goblinów, ale z całą pewnością szersze. Uzbrojeni najczęściej byli w olbrzymie, obusieczne topory, o krótkich trzonach, ale o bardzo szerokich ostrzach. Niektóre krasnoludy miały inne bronie, bardziej standardowe, ale to były wyjątki.
Gobliny na widok napastnika nie cofnęły się, jednak to był ich błąd ponieważ włochaci wojownicy z bardzo wielką wprawą płatowali wroga na pół. Krasnoludów było tak wielu, że Ołin i Eterwim zobaczyli jak w oddali wszystko zmienia barwę z czarnej (taki kolor miały zbroje goblinów), na złoty.
|Po niedługim czasie w końcu rozprawiono się z pozostałą resztą goblinów. Cała bitwa trwała kilka dni, ale nikt nie rozróżniał dnia od nocy bo chmury szczelnie zasłaniały niebo. Choć elfy zwyciężyły czuły raczej smak porażki.
Na miejscu Erterlii leżała kupa gruzów. A przy życiu zostały zaledwie jakieś dwa tysiące elfów, gdzie na obronę odpowiedziało ich kilkadziesiąt razy więcej. Było już pewnym, że zginęli wszyscy Goltez. Wszystkie elfy płakały. Eterwim po raz pierwszy widziała ich w takim stanie.
-Hej ty!!! Kim jesteś!?- Zapytał gburowato Fars’guk Ołina, ale chłopak nie znał mowy elfów. Więc kiwnął pokręcił głową w znak, że nie rozumie.
-On uratował mi życie.- Odpowiedziała Eterwim odsuwając olbrzymią postać wojownika, od chłopca.
-Przykro mi Urodzona z łukiem, ale nie ufam ludziom, więc do czasu, gdy nie dowiemy się niczego on musi być nieprzytomny, jak będę miał czas to go przepytam, albo zrobi to ktoś kto zna ludzką mowę.- I bez ostrzeżenia uderzył Ołina rękojeścią swojego miecza w tył głowy. Chłopak zachwiał się i upadł, głowa go bolała. Wtedy usłyszał okrzyk zdumienia i oddalające się słowa- „Flegralba Nylerte Lgienjil...” –Reszty nie usłyszał...
Post został pochwalony 0 razy
|
|