Anger of Dragon
Smocze Jajo
Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: K'mwair, kraina marzeń i wiary w siebie...
|
Wysłany: Pon 18:20, 18 Gru 2006 Temat postu: Gniew Smoka roz. 7 "Oczami Przyjaciela" |
|
|
Roz. VII „Oczami przyjaciela”
Każda istota świata
Ma przyjaciela, krwi brata
I gdy coś złego się z nim dzieje
Pomóc mu tylko mogą przyjaciele
-Dobrze Arinie.- Zarechotał Urgaz, wyciągając ze swojej torby jakąś wielką księgę o brązowej, skórzanej okładce i różnorodnymi złotymi wzorami.- To jest nea’ubat, co po prostu znaczy nieskończona księga...- Lecz nim kontynuował, wtrącił się Gysaz.
-Nie wiedziałem, że na Entheir są trzy egzemplarze tej czarodziejskiej księgi!- Był widocznie zszokowany, patrzył na okładkę z niedowierzaniem. Jego tajemniczo-szare oczy zabłysnęły dziwacznym blaskiem. Jego nos się poszerzył. Blondyn spojrzał na niego z nieukrywanym zażenowaniem. Zapomniał, że przy ognisku siedział jeszcze druid. NIEWOLNO mu było komukolwiek z K’mwairczyków mówić o innym świecie, nawet samemu sobie...
-Nie bój się nikomu nie powiem...- Druid uśmiechnął się szeroko szczerze.- Nazywałem się Michał Sielec.- Na dźwięk tego nazwiska Lertagha i Urgaz zrobili naprawdę zdziwione miny.
-Ale... to ty w tysiąc dziewięćdziesiątym dziewiątym roku ziemskiego kalendarza byłem najlepszy na roku i pobiłeś w transmutacji niepokonanego do tamtej pory Antoniego?- Zadał pytanie blondyn i choć jeszcze nie otrzymał odpowiedzi to mówił tak jakby rozmawiał z jakąś gwiazdą. Chłopak zapomniał nawet o księdze, którą położył koło siebie. Arin podniósł ją i zaczął kartkować, ale wszystkie strony (a było ich grubo ponad tysiąc) były puste i czyste jak łza. Choć gdy ich dotykał czuł coś dziwnego, nieznanego...
-Nie pobiłem go w punktacji, ale wyrównałem wynik, a co do tej pory nikt nie zdobył większej liczby niż my?- Zapytał zaciekawiony Gysaz z miłym i ciepłym uśmiechem na twarzy. Chłopcy patrząc na niego w tej chwili, nie wierzyli, że jeszcze przed chwilą zaatakował ich w obecności stada wilków. Do tej pory druid wydawał im się starszy, ale teraz spostrzegli, że nie może mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata.
-Nikt was jeszcze nie pokonał w punktacji z transmutacji i magii natury, ale Sardecki trzy lata po twoim przejściu zdobył dwa tysiące trzysta z eliksirów. Zaś w tym roku Lertagha powiększył rekord jeszcze o dwadzieścia.- Urgaz wciąż był wielce zaciekawiony osobom druida.
Jego blond kręcone włosy przybrały barwę pomarańczową, gdyż płomienie ogniska rzucały światło wprost na niego. Nie wiadomo dlaczego, ale ogień oświetlał w tej chwili tylko Urgaza i Gysaza, co niezmiernie zaintrygowało Arina, ale dalej siedział w miejscu. Wciąż przeglądał księgę szukając choć jednej zapisanej strony.
-Dlaczego nic tu nie ma.- Pomyślał z lekko paniczną miną.- A może coś popsułem? Możliwe, że gdy ktoś spoza świata magii będzie miał kontakt z nią to... albo ja nie mogę nic zobaczyć?- Przekonania Urgaza, że Arin jest choć trochę obdarzony „mocą”, jednak go nie przekonywały. Odłożył księgę na bok.
-Świetnie!- Gysaz prawie krzyknął z zachwytu. W oddali zahukała głośno jakaś sowa, która najwyraźniej karciła druida za jego głośne zachowanie.- Pobiłeś mnie o...- na chwilę zamilkł, jakby próbował sobie coś przypomnieć.- Siedemdziesiąt pięć?- Bardziej zapytał niż stwierdził. Kiedy ujrzał potwierdzenie Lertaghi, zadumał się znowu.- Naprawdę musiałem się postarać, żeby zdobyć więcej punktów niż Agrest. Naprawdę ładny wyczyn.- Zaczesał do tyłu włosy, które jakby podłużały wciągu tych dwóch godzin, przez które siedział przy ognisku.
Arin patrzył na wszystko z zachwytem. Wszystko wydawało się mu takie inne, choć cudowne. Teraz płomienie rzucały światło tylko na niego, a reszta siedziała w cieniu. Nie bardzo rozumiał o czym rozmawiali jego towarzysze, ale nie dawał tego po sobie poznać. Czasami potakiwał lub kiwał głową, aby pokazać, że on również uważa wyczyn Lertaghi za naprawdę wielki.
-Mówiłeś, że jesteś synem Jughyna, a więc twoim dziadkiem był Fareb?- Zapytał ciemnoskórego chłopaka. Oczy druida błysnęły białym światłem, a jego źrenice rozszerzyły się znacznie, jakby z zaciekawienia. Z zaciekawieniem jego osobie przyglądał się Arin.
-Tak, masz rację.- Odparł zapytany młodzieniec, patrzył w błyszczące w ciemności oczy druida, które miały dziwną przenikliwą moc.- To on nauczył mnie warzenia mikstur. Od niego też mam wiele ksiąg i składników.- Spojrzał na swoją torbę, dając do wiadomości, że jakaś tego część znajduje się właśnie tam.- Gołąb... zrób coś z tym ogniem, bo chyba dogasa.
Urgaz przysunął koniec różdżki druida do ognia i wymamrotał jakieś zaklęcie. Ogień nie stał się jaśniejszy, czy większy, ale obrzucił wszystko naokoło jasnym, pomarańczowym, prawie oślepiającym blaskiem. Arin zrozumiał, że Lertagha zwrócił się do blondyna.
-Warzenia mikstur nie można się nauczyć. Trzeba urodzić się z tym talentem.- Stwierdził druid, a jego oczy jakby pociemniały.-A ty jesteś synem Hertalla, Białego Orła?- Zapytał, tym razem zwracając się do drugiego z młodzieńców.
-Oczywiście, ale niestety my nie znamy z żadnej książki twego ojca.- Stwierdził zapytany, ale Arin nie miał pojęcia co jego nowy znajomy chciał przez to osiągnąć. Wsłuchiwał się dalej.
-Nie? A już kilka razy był on wspominany w tej rozmowie.- Z dziwnym uśmiechem na twarzy powiedział Gysaz. Dopiero teraz wszyscy spostrzegli jego nienaturalnie długie kły, które wysunęły się na zewnątrz. Najwidoczniej zauważył to, bo zmienił wyraz twarzy, aby ukryć swe zęby.- Przepraszam bardzo, dzisiaj jest pełnia, więc mam pewne trudności z utrzymaniem jednej formy, dlatego co chwila zmienia się mój wygląd.
Arin tym razem spostrzegł, że druid ma bardzo długie odstające uszy i szerszy nos. Zaczął trochę rozumieć coraz dziwniejszy wygląd młodego mężczyzny.
-Moim ojcem jest Antoni Agrest.- Powiedział w końcu widząc, że żaden z chłopców nie ma zielonego pojęcia kto jest jego tatą. Teraz spostrzegł wielkie zdziwienie na twarzach Urgaza i Lertaghi, a Arin nie miał zielonego pojęcia o czym mowa.
-Ten Agrest?- Wyrwało się z ust blondyna, ale nim druid odpowiedział.- W żadnej książce o wielkim Antonim Agreście nie było mowy o jakimkolwiek jego synu.
Gysaz lekko się uśmiechnął.
-Ja także o tym nie wiedziałem, aż do przybycia tutaj. Może powiem wam coś o sobie, a potem każdy zrobi to samo- Wyraźnie próbował sobie w tej chwili coś przypomnieć. Jego nos był trochę krótszy niż wcześniej, a oczy z szarych zmieniły się w czarne, ale dalej błyszczały białym blaskiem pełnym pasji.- W Entheir wychowywałem się w sierocińcu, bo moja matka zmarła przy porodzie. Bertal odszukał mnie wyczuwając dużą moc magiczną i dlatego dostałem się do Entheirskiej Szkoły Magii i Miecza im. Strucjana pod patronatem Wielkiego Grego. Tam od samego początku się wyróżniałem swoimi zdolnościami, mimo że nigdy przedtem tego nie ćwiczyłem. Miałem rzadką zdolność wykorzystywania mocy natury, a już w trzeciej klasie umiałem przybierać różne postacie. Dużo się uczyłem i ćwiczyłem, nawet poza szkołą. Kiedy doszło do ostatniego wyznania w siódmej klasie wykorzystałem takie zdolności, że wszystkich zszokowało. Zdobyłem nadzwyczajną ilość punktów, która zadziwiła wszystkich, a zwłaszcza mnie.- Uśmiechnął się lekko. Mimo że mężczyzna opowiadał w sposób dziwny, to cała trójka chłopców wiedziała, iż on się nie przechwala. Arin zrozumiał, że ta opowieść jest trochę dla niego, aby nieco dowiedział się o magii.- Poszedłem do K’mwairskiej Szkoły Strucjana i kiedy doszło do testów, które miały sprawdzić kim powinienem zostać w przyszłości: smoczym paladynem, jakimś kapłanem, magiem, albo kimkolwiek takim. Po przejściu prób stwierdzono, że nie nadaję się do tej szkoły. Z początku nie wierzyłem, potem byłem wściekły na nich, ale Intiso Arte de Wal, który był bardzo życzliwy dla mnie, dał mi nadzieję. „Masz wielki talent, który przewyższa umiejętności zwykłych czarodziejów i magów”: Mówił tak do mnie. „Idź do Lasu Wilków, tam porozmawiaj z przywódcom druidów Antonim Agrestem”. Ja uczyniłem jak mi poradził Intiso. Mój ojciec od razu poznał we mnie syna, o którego istnieniu nie wiedział, a ja poznałem w nim tatę. On nigdy nie wiedział o moim istnieniu, ale od razu przyjął mnie do klanu, żeby być blisko mnie.- Chłopcy coraz bardziej zaczynali zastanawiać się dlaczego ten młody człowiek ich zaatakował. Po tym jakie wrażenie zrobił na nich swoją opowieścią zaczęli myśleć o nim jak o młodym człowieku z ambicjami. Włosy Gysaza przybrały barwę siwą, sięgały do skórzanego pasa druida, a były tak gęste, że Arina brał aż dziw.
Urgaz od pewnego momentu miał zamiar coś powiedzieć, ale nie przerywał opowieści „więźnia”. Teraz jednak zrozumiał, że mężczyzna skończył.
-Wiem jak możemy sprawdzić, czy w Arinie jest magia.- Powiedział blondyn tak głośno i niespodziewanie, że aż Fewlis, która była pogrążona w głębokim śnie, poderwała się i z wyrzutem spojrzała w błękitne, przerażone oczy młodzieńca. Mimo wszystko Urgaz nie wierzył w to, że A’khary nie są zwiastunami śmierci.
-A więc moglibyśmy sprawdzić zaklęciem żywiołu. Przekonamy się, czy płynie w nim moc.- Blondyn był z całą pewnością zachwycony swoim pomysłem, podobnie było z resztą obecnych. Tylko Arin nie wiedział co to ma znaczyć, więc nie był do końca pewny tego, czy ma się cieszyć, czy jednak nie.
-To świetny pomysł!- Zawołał Lertagha. Fewlis łypnęła na niego okiem. On też się trochę zmieszał.
- Przepraszam, a na czym ono polega?- Arin miał jakieś dziwne przeczucie. Być może bał się tego, że może się okazać, iż nie ma w nim magii. A co wtedy zrobią jego towarzysze, może odeślą do domu?
...Gdzie tam przecież powiedzieli, że już nie można tego zrobić...
...Ale mogli to zrobić tylko po to, bo bali się, że będzie chciał uciec, a tak naprawdę odstawią go na Entheir. Potem potraktują jakimś zaklęciem zapomnienia, czy co a on będzie musiał wrócić do domu, do rodziny, do przyjaciół...
...Nie oni nie mogli by nic takiego zrobić, przecież bije od nich przyjaźnią...
...Być może tylko grają, tak naprawdę chcą go, Arina, odesłać do domu bez żadnych awantur, a takowej się po nim spodziewają...
-Jakie... ehem... jakie plany macie co do mnie?- Wypalił w końcu na głos. Wszyscy, w tym i A’khara, spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
-O co ci chodzi?- Zapytał Urgaz. Chłodny wiaterek musnął lekko jego grzywkę.
-No co zrobicie, gdy się okaże, że nie ma we mnie magii?- Jego głos przybrał barwę niepokoju, który przeszył całą jego podświadomość.
-Przecież...
...Jeżeli każą mu wrócić nie zrobi tego, woli już zginąć...
-WOLĘ JUŻ ZGINĄĆ!!!- Wydarł się.
-Posłuchaj, przecież już mówiliśmy, że możesz tu zostać, tylko nikt nie może się dowiedzieć skąd pochodzisz!- Ta odpowiedź najwyraźniej usatysfakcjonowała Arina, bo też spuścił głowę i już nic nie mówił. Wybąkał tylko pod nosem coś co brzmiało jakby „przepraszam”.
- A więc jak już mówiłem możesz sprawdzić swoją moc dzięki zaklęciu Geraemude, które pokazuje jaki rodzaj przeważa w twoim przypadku. Patrz na mnie, ja ci pokażę, a ty zrobisz to samo.- Blondyn wstał, wciąż ze skallem w ręku i zrobił krok od ogniska.
- Wzywam do pomocy wszystkie żywioły, niech powiedzą mi one, kto jest moim prawdziwym przyjacielem. Gerae-mu-DE!- Jego słowa brzęczały jeszcze przez chwilę, aż ognisko przybrało kształty Lertaghi, stojącego w bezruchu.
-Popisy.- Powiedział wstając ten prawdziwy, oczywiście o wiele lepszy pod wieloma względami wojownik o ciemnej karnacji skóry.- Niby jak ma powtórzyć twoje skomplikowane zaklęcie?- Zapytał blondyna, który z dziwnie wykrzywionymi ustami wrócił n swoje miejsce.
Masywny, młody wojownik stanął w lekkim rozkroku i spojrzał przed siebie.
-Gera-e-mu-de.- Wymówił dość głośno, a tuż nad jego głową pojawiła się malutka pierzyna, z której po chwili zaczęły spadać krople. Chmura, nim zniknęła, przemoczyła totalnie Lertaghę.
Urgaz i Gysaz wybuchli śmiechem, a Arin przyłączył się do nich choć jego chichot brzmiał dosyć histerycznie.
-A więc wystarczy wymówić to zaklęcie. Pamiętaj jednak o tym, że tutaj na K’mwair wszystko jest możliwe, a ty możesz dosłownie wszystko. Dzięki temu jest większa szansa na to, że ci się uda.- Mówił Lertagha siadając przy ognisku. Woda ciekła po nim jakby dopiero wykąpał się z całym ubraniem na sobie.
-Ale... Jak to szło?- Arin zmieszał się znacznie, to wszystko wyglądało na takie proste, a jeżeli mu się nie uda to co zrobią towarzysze? Wyśmieją go?
-G-E-R-A-E-M-U-D-E!- Przeliterował spokojnie druid, który znowu wyglądał zupełnie inaczej. Teraz jego włosy przybrały niebieski kolor, a rzęsy różowy. Siwe brwi zrobiły się tak gęste, że nie było spod nich widać oczu. Nos wyglądał jak wilczy. Brzuch urósł mu ze trzykrotnie. Jego ręce cieniuteńkie jak u dziecka były nierówne. Jedna urosła chyba dwukrotnie, zaś druga jakby trochę zmalała. Jedna z dłoni miała wielkość podrywy od śmietnika, zaś drugą ledwo było widać. Jego wzrost zwiększył się dwukrotnie.
Gdy Arin patrzył tak na Gysaza, zrobiło się mu go żal.
-Jak często musisz to wycierpieć? A tak w ogóle to czy to boli?- Zapytał delikatnie, uważając, aby go nie urazić.
-No czasami boli.- Stwierdził druid z wymuszonym uśmiechem na twarzy, ujawniającym długie czerwone kły oraz wężowy język Dlatego też jego słowa brzmiały jakby syk.- A zbyt często to się nie zdarza. No ale z raz w miesiącu może niektórym nieźle dać w kość. Ja jestem przyzwyczajony.- Nie licząc seflunienia, jego głos nie uległ zmianie.- Poza tym zazwyczaj przed pełnią piję specjalną miksturę, która częściowo redukuje moje przemiany podczas pełni. Dziś jednak mylnie uznałem was za intruzów i uznałem, że moc przemiany mi się przyda do odnalezienia was. Przepraszam, że tak się pomyliłem, ale...
-Nie tłumacz się, to również nasza wina, ale co było już nie wróci.- Przerwał Lertagha.- I tak nic nam się nie stało. Powiedzmy, że jesteśmy kwita.- I z uśmiechem na twarzy wyciągnął rękę do druida. Ten uścisnął ją swoją prawicą, która dość wynormalniała.- teraz powiedz czy to co pijesz to nie przypadkiem Letaeruv?
-Letsalóf mi nie pomaha wleć psecifnie. Pijam Tefeqi.- Odpowiedział zapytany, który mówił już z wyraźną trudnością ponieważ jego zęby stawały się coraz dłuższe.
-Ge-fe-ar torba.- Powiedział patrząc na swój plecak, który otworzył się natychmiast mimo, że leżał kilka metrów od chłopaka.- Le-tue Defeque.- Z plecaka wyleciała mała fiolka pełna magicznego płynu, który pod każdym kątem przybierał inny kolor. Lertagha przyjrzał się mu uważnie i podał go druidowi, który zrobił mały łyk, opróżniając przy tym buteleczkę do połowy.
Wygląd Gysaza natychmiast wrócił do normalności, o ile można tak powiedzieć. Druid wyglądał zupełnie inaczej niż jak chłopcy zobaczyli go po raz pierwszy. Jego włosy były czarne, sięgające mu do ramion, choć nie były zbytnio przystrzyżone. Oczy miały kolor szary i wyglądały dość dziko. Na oko miał ze dwadzieścia lat. Z jednego z uszu zwisały mu trzy pióra spięta razem i przekuwające ucho. Jedno pióro miało kolor zielony (Arin domyślał się, że należało niegdyś do jakiejś A’khary), drugie czerwony i ostatnie niebieski. W sumie rzeczy był na swój sposób przystojny, zresztą jak i reszta młodzieńców siedząca tej nocy przy tym samym ognisku co on.
-Dzięki.- Powiedział, wciągając głęboko powietrze tak łapczywie, że aż zaświstało.- Ale ciekawi mnie skąd masz przy sobie tak skomplikowaną miksturę?- Uśmiech na jego twarzy był dość miły, ale mieszał się z zaciekawieniem.
-Zaproponowałeś, aby pokrótce opowiedzieć coś o sobie, więc gdy będzie moja kolej to powiem. Teraz, zaś niech Arin użyje zaklęcie, które mu pokazaliśmy z Urgazem.
Wspomniany chłopak nie widząc innego wyjścia wstał i wyszukał z wielkiej pustki, która od chwili panowała w jego głowie, zaklęcie.
-Uda się na pewno, przecież powiedzieli, że zawsze się udaje. Wspominali też, że muszę mieć w sobie magię, bo inaczej nie mogłoby mnie tu być...- Przeleciała myśl przez głowę Arina, ale natychmiast znikła gdzieś w banku jego pamięci.
-Gee-ra-E-mud-E!- W końcu wymówił. Wiatr musnął jego twarz, płomień ogniska zahuczał, ale nic więcej się nie wydarzyło.
-Nie! Nie rozumiem... Jak to?- Wymamrotał Urgaz patrząc na stojącego Arina. –To dziwne, to bardzo dziwne...- Dawał wrażenie zamyślonego.
-I co, udało się?
-Spróbuj jeszcze raz... Chociaż... Albo spróbuj.
- Ge-ra-e-mude.
Znowu nic się nie stało...
-Nie...
-Urgazie daj spokój, czytałem o takich przypadkach i to nic dziwnego.- Powiedział druid ze spokojem w głosie. Arin spoglądał na nich pytająco.
-Tego się spodziewałem.-= Powiedział zrezygnowany, gdy nikt mu nie odpowiedział co takiego dziwnego było w jego nieudanym zaklęciu.
-Ja też czytałem. Ale to jest charakterystyczne dla potężnych czarnoksiężników i nekromantów.- W głosie blondyna słyszalny był lęk. Patrzył w ogień, jakby tam było coś interesującego.
Lertagha natomiast wstał powoli i niebezpiecznie zbliżył się do ogniska. Robił już krok wprost w jego środek, gdy Gysaz poderwał się i zatrzymał go.
-Co jest... dlaczego...- Mulat wyglądał jak przebudzony ze snu. Spojrzał kolejno po wszystkich, wzrok zatrzymał dopiero na Arinie.
-Czemu kazałeś mi wejść w ten ogień?- Zapytał już o wiele przytomniej choć z ciężkim oddechem. Jego wzrok był gniewny, ale i pełny wyrzutu.
-Ja? Ja...nic...tylko mówiłem zaklęcie...- Wymamrotał zupełnie oszołomiony. A’khara siadła na jego ramieniu.
-Słyszałem wyraźnie twój głos tyle, że był w mojej głowie i opanował moje ciało...
-Ale ja naprawdę wymówiłem tylko zaklęcie, które mi kazaliście i nic więcej!- Wyrzucił i chciał uciec w głąb lasu. Miał już się odwrócić, gdy usłyszał słodki głosik wewnątrz głowy.
-Nie idź, tutaj jesteś bezpieczny.
-Dlaczego to wszystko jest takie dziwne i kupy się nie trzyma? Może to jest tylko sen tak realny... Przecież ludzie często miewają takie sny.- Powiedział chłopak sam do siebie. Usiadł przy ognisku i spojrzał w płomień, który niespodziewanie zmienił barwę na błękitną. Arin chciał zapytać dlaczego tak się stało, ale nie śmiał spojrzeć na nich, więc milczał.
A może ten błysk, który widziałem tuż przed utratą świadomości, to były światła samochodu. Jakiś pojazd mógł mnie potrącić, a ja jestem w śpiączce, albo... co gorsza... NIE ŻYJĘ... Może to wszystko to jest to przereklamowane niebo, albo piekło?
-Nie wiem...! Czego wy do licha ode mnie chcecie? Znajdźcie sobie kogoś innego do męczenia!- W jego głosie była rozpacz. A’khara poderwała się z miejsca i siadła na ramieniu druida.- Nawet ty?- Pomyślał, po czym wytarł oczy ręką.
Głowa rozbolała Arina niemiłosiernie, nie miał już siły, ale siedział. Jego myśl krążyły po wielkiej pustce, która teraz wypełniała jego cały umysł. Każde słowo toczyło się echem po jego mózgu. Świadomość chłopaka powędrowała daleko, kilometry z tego miejsca, w którym siedział. Arin czuł się jakby jego dusza oderwała się od ciała i przebyła wielką odległość wielu mil.
Otworzył oczy, choć jego powieki były takie ciężkie... Nie czuł ciała, ale pustka dalej wypełniała jego umysł. Siedział w innym miejscu. Było ciemno, ale padało na niego światło pochodni trzymanej przez jakiegoś zarośniętego rycerza, ubranego w zbroję.
-Patrzcie jeden się obudził.- Ryknął chrapowatym głosem, po czym przybiegło czterech innych mężczyzn, równie obskurnych jak ten pierwszy.
-Gdzie Fewlis?- Chciał zapytać, ale żadne słowa nie wyrwały mu się z ust. Normalnie zastanowiłby się nad tym, ale w tej chwili pochłonęła go nieograniczona chęć zerwania łańcucha z rąk...
-Jakiego łańcucha zastanowił się?- I spojrzał na swe ręce, które przymocowane były kajdanami do nóg.
...A co z resztą...
...Jaką resztą, przecież jestem tu sam...
...Gdzie tam, przecież ONI leżą tuż obok...
Arin zwrócił się w bok. Faktycznie leżały tam dwóch chłopaków, ale nie były to osoby, których się spodziewał. Leżeli tam...
-Patryk, Kamis?!- Kolejne niewypowiedziane słowa zatrzymały się tylko w jego głowie.- Przecież to moi przyjaciele z Entheir, to znaczy z domu. Co oni tu...
-Paweł i Maciek, gdzie oni są?- Z jego ust wypłynęły słabe i ciche słowa.
...Paweł? Przecież to ja!!! Co się ze mną dzieje? Czy ja może postradałem zmysły?
...Ale jeżeli... to znaczy... jestem... Daniel...
Jeszcze raz spojrzał na swoje ręce. Teraz to spostrzegł, były nieco grubsze i drobniejsze od tych, którymi posługiwał się jeszcze z dziesięć minut temu
...A może kilka dni temu?
...Nie to totalna bzdura!
...Zaraz jakieś moje wspomnienie...- Arin próbował przypomnieć sobie coś cokolwiek z jego życia, ale wszystko uleciało mu z głowy.
-Szczeniaku nie pozwoliłem ci się odzywać!- Warknął jeden z wojowników.
-Pytałem się gdzie są moi...- Powiedział, choć nie pamiętał, by w jego głowie (choć przez chwilę) trwała taka chęć.
-Powiedziałem coś, więc lepiej nie zmuszaj mnie, abym...
-GDZIE SĄ MOI PRZYJACIELE!!!- Arin tym razem krzyknął i tym razem rozpoznał dziecinny głos Daniela, wychodzący z jego ust.
Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą ostrzegał, spuścił z góry pięść wprost na twarz Arina, a raczej Daniela. Gdy zetknęła się ze skórą młodzieniec nie poczuł bólu na twarzy.
Znowu jego dusza zaczęła stawać się coraz cięższa, jakby przybyło jej wiele... wiele kilogramów. Wspomnienia na nowo wróciły do głowy. Okropny, piekący ból przeszył jego lewe ramię. Był to ból tak okropny, że Arin miał ochotę pozbyć się swojej kończyny, ale nie mógł, ponieważ jeszcze większy ból ogarnął jego serce. Oczywiście nie było to cierpienie cielesne, ale wewnętrzne, takie które zasłoniło mu całkowicie wszystkie sprawy...
Post został pochwalony 0 razy
|
|