Anger of Dragon
Smocze Jajo
Dołączył: 17 Gru 2006
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: K'mwair, kraina marzeń i wiary w siebie...
|
Wysłany: Nie 22:56, 17 Gru 2006 Temat postu: Gniew Smoka roz. 8 "Ostatni pocałunek na pożegnanie&quo |
|
|
Roz. VIII „Ostatni pocałunek na pożegnanie”
„Rodzajów magii istniej wiele
Jednak najpotężniejszy to miłość
Nie jeden się z tego śmieje
Jednak ja mogę przysiąc
Że gdy twe serce się zachwieje
Nie zaprzeczysz moje słowa słysząc”.
Arin tkwił nieprzytomny koło niebieskich płomieni ogniska. Na brzuchu czarnowłosego Entheirczyka leżała A’khara. Obok leżał Gysaz, który był bardzo zmęczony po długiej nocy. Słyszałem, że metamorfozy są bardzo męczące, a na dodatek strasznie bolą (w końcu co tu się dziwić, operacje plastyczne też powodują ból). Na szczęście nie miałem nigdy okazji tego sprawdzić na własnej skórze, gdyż magia metamorfostyczna należy do trudnej dziedziny. Nasz biedny druid musiał cierpieć całą noc. Już świtało. Kilka metrów od obu młodzieńców spał z tobołkiem pod głową i różdżką w rękach Urgaz. Koło młodego czarodzieja leżał jego wierny przyjaciel Lertagha. Jako jedyny, a przynajmniej tak mu się wydawało, miał otwarte oczy i nie spał. W głowie kłębiły mu się szare myśli. Jego dotychczasowe życie radykalnie się zmieniło. Jeszcze tydzień temu nie wierzył w to, że kiedykolwiek znajdzie się w tym miejscu. Oczywiście był przygotowywany do tego momentu przez całe życie, ale teraz i tak czuł się nieswojo. Cały krajobraz, historię to wszystko znał z książek. W podręczniku „Zjawiska pogodowe na K’mwair” czytał nawet o tym, że oddycha się tu lżej, ale to co tu doświadczył przeszło jego najśmielsze wyobrażenia. Przed dwoma dniami (przebywał tu od trzech) zatkał sobie nos i wstrzymał powietrze, zaś jego płuca przez około dziesięć minut nie domagały się powietrza, aż Lertagha zastanawiać się czy to nie sen. Takie też myśli przepływały mu przez głowę. Szczerze mówiąc dalej był w szoku. Bardzo dziwił się wszystkim, że tak spokojnie sobie śpią w takim dziwnym miejscu i chwili, sytuacji...
-Co prawda Gysaz mieszka tu już od kilku lat.- Pomyślał. –Ciekawe jak on się do tego przyzwyczaił, bo chyba to zrobił-? Szarówka lasu powoli zanikała, gdyż potężne promienie słoneczne przedzierały się przez gęste, wysoko położone korony drzew.
–Jak do tego wszystkiego przyzwyczaił się Urgaz? Przecież jest tu tak długo jak ja, ale w jego usposobieniu jest coś co daje o sobie znać. W odróżnieniu ode mnie odżył na K’mwair, a przynajmniej takie robi wrażenie. Pamiętam jak go poznałem był wtedy taki porywczy...
Ośmioletni Lertagha stał pod budynkiem swojej szkoły. Był on o wiele mniejszy od wojowniczego nastolatka, którego poznaliśmy. Jego skóra była znacznie jaśniejsza, a czarne włosy uczesane były na grzybka. Jego strój był taki sam jak większości Ziemskich dzieci. Nie nosił amuletów, pierścieni, ani jedwabnych szat. Na twarzy chłopca malował się lęk.
Właśnie po raz miał wejść do środka budynku w którym będzie musiał spędzić dużą część swego życia z dala od domu i rodziny.. Bał się tego. Tata i mama byli z niego tacy dumni. W tej chwili stali tuż za nim, ale już za chwilę miał się z nimi pożegnać na cały rok, aż do wakacji.
-Pamiętaj synu weź tyle przedmiotów na ile będziesz miał sił: nie więcej, nie mniej.- Ostatnia rada przysadzistego, ciemnoskórego ojca z bujnym smolistym wąsikiem i krótkimi włosami tegoż samego koloru.
-Dziadek dał to abym ci przekazała.- Rzekła Belladonna, mama Lertaghi i wręczyła synusiowi naszyjnik z wygrawerowanym smokiem.- To największy skarb dziadka, otrzymał go dokładnie w dniu twoich urodzin za uczestnictwo w wojnie na K’mwair.- Kobieta miała w oczach łzy szczęścia, ale i bólu rozstania na tak długo. Chwyciła więc go tak mocno jak tylko mogła.- Jesteś wyjątkowy.- Szepnęła mu w ucho. Chłopak ruszył do ogromnych, hebanowych drzwi.
-Nie martw się, da sobie radę, przecież płynie w nim krew tak wielu K’mwairczyków.- Powiedział ukochanej Jughyn. Lertagha to usłyszał i jeszcze bardziej się zmartwił. Cała rodzina zaganiała go do nauki magii, ale to go nigdy nie wciągało. Dopiero dziadek zaciekawił go warzeniem mikstur, ale zwykłe używanie czarów było dla niego „czarną magią” (o ile mogę to tak nazwać).
Teraz jednak za Lertaghą zatrzasnęły się drzwi, a on sam stał po środku olbrzymiego korytarza oświetlanego pochodniami. Drzwi przez które tu wszedł znajdowały się w bocznej ścianie hallu wraz z niezliczoną liczbą innych różnorodnych wejść i wyjść. Samego końca i początku korytarza Lertagha nie mógł spostrzec. Ściany miały wysokość około sześciu metrów, a wypełnione były różnorodnymi obrazami, ozdobami, tarczami, bronią białą, łukami i przeróżnymi przedmiotami, których nigdy w życiu nie widział. Chłopca zdziwiła najbardziej wielkość budynku od środka. Oczywiście widział, że wchodzi do wielkiego zamku będącego w posiadaniu jednego z strażników tajemnicy magii, ale nie spodziewał się tak ogromnego korytarza. Zaś w ścianie w której spoczywały drzwi przez które dopiero co wszedł znajdował się ogrom innych wyjść, tyle że od zewnątrz widział tylko jedno wejście.
-Zdrastwujcie.- Rzekł głos zza pleców chłopca. Lertagha odwrócił się w kierunku osoby, która to powiedziała. Był to góra trzydziestoletni mężczyzna o długich brązowych włosach. Miał na twarzy trzy blizny przechodzące przez całą jej długość. Ubrany był w gruby, skórzany strój, który zaintrygował chłopca, bo w życiu nie widział takiego ubrania.
-Dzień dobry, jestem Aretan Berguyan i pochodzę z Armenii, ale znam też Polski i Rosyjski.- Przedstawił się w sposób jaki mu nakazali rodzice.
-Ach, potomek Jughyna. Szczerze powiedziawszy spodziewałem się ciebie rok temu, gdyż już wtedy miałeś wiek szkolny, ale rozumiem ciągłe przeprowadzki i w ogóle. Chyba nie łatwo jest być synem jednego z członków WERM-u (Wielkiej Entheirskiej Rady Magów). A tak w ogóle: zwą mnie Gatam i jak nie będzie nikogo w pobliżu możesz tak na mnie mówić, ale w towarzystwie i na lekcjach oczywiście musisz mówić do mnie per profesor Maldgrab.- Rzekł mężczyzna. Miał on twardy donośny głos, ale uśmiech na jego twarzy sprawiał, że Aretan widział w nim przyjaciela, a nie wroga. Mocna budowa człowieka wskazywała jego ogromną siłę, o której chłopiec miał się przekonać na „lekcjach walki kontaktowej” gdyż był to jeden z sześciu nauczycieli tego przedmiotu.
-Zapewne chcesz jak najszybciej wejść do sali żywiołów?- Mężczyzna miał rację, młody Lertagha tylko na to czekał. Miał mocną nadzieję, że jego Górującym Żywiołem będzie, tak jak u jego dziadka, woda. Istniało wiele szans na to, że tak będzie gdyż woda górowała u prawie każdego kto był dobry w warzeniu mikstur, a tak się składało, że Aretan był w tym bardzo dobry. Jego ojciec i matka byli żywiołu powietrza, więc było raczej pewnym, że górującym żywiołem Lertaghi będzie woda lub powietrze.
Gatam i Lertagha poszli więc wzdłuż szerokiego korytarza, po którego obu stronach mijali ogrom przeróżnych drzwi. Jedne z nich były wysokie na kilka metrów, inne zaś ledwo sięgały kolan chłopca. Większość drzwi była jednak w sam raz dla ludzi. Wszystko w szkole, jak do tej pory, było stylu klasycznego choć różniącego się od Entheirskich stylów sztuki. Szkoła imienia Strucjana była zbudowana na podobieństwo szkoły leżącej w K’mwair, w Theorii to właśnie w niej od tysięcy lat władcą jest czarny smok Strucjan.
W końcu doszli do wielkich i szerokich, pozłacanych drzwi. Lertagha ujrzał wyrzeźbione na ich powierzchni cztery symbole, które oznaczały każdy z czterech żywiołów: wodę, ogień, powietrze i ziemię. Ten pierwszy żywioł, jak już wspominałem, symbolizuje eliksirowarów, ale także uzdrawiaczy. Ogień oznacza magów bitewnych. Powietrze, podobnie jak woda, symbolizuje uzdrawiaczy, ale i specyficzny rodzaj magii nie do końca odpowiedni do walki, ale również bardzo przydatny, a zwłaszcza na Entheir. Natomiast ziemia wskazywała na magów mogących kontrolować siły natury, a także dawała moc zmieniania wyglądu maga jak i jego otoczenia.
-Oto sala żywiołów.- Rzekł profesor Maldgrab zatrzymując się przy drzwiach i sięgając ręką by ich dotknąć. Aretanowi wydało się, że sięga on do klamki, ale tam gdzie powinna być tkwił mały symbol wyglądający jak muszla ślimaka narysowana na literze przypominającej nasze A.- Emertan.- Wyszeptał Maldgrab, a drzwi natychmiast stanęły otworem.- Po prostu wejdź.- Powiedział profesor do speszonego chłopca. Młody Lertagha usłuchał. Gdy tylko przeszedł przez próg drzwi znowu się zamknęły. Mimowolnie chłopak spojrzał w ich stronę, ale zobaczył tylko świecącą na czerwono ścianę.
Lertagha stał teraz po środku dziwnej sali o małej powierzchni. Każda z czterech ścian świeciła jakimś kolorem. Leżąca naprzeciw czerwonej miała kolor niebieski, zaś ta po lewej zielony. Ostatnia była żółta. Podłoga świeciła się tak mocno białym światłem, że Lertagha nie mógł dostrzec swoich nóg. Chłopiec spojrzał na sufit, tylko ten nie świecił się, gdyż biła od niego czerń, jakby cień. I wtedy sala zaczęła się kręcić, kolana młodzieńca ugięły się. Otoczyło go całkiem zielone światło idące od ściany, ale od razu się cofnęło. Otoczyła go żółta, a następnie czerwona poświata, które również znikły. I wtedy oślepiło go niebieskie światło, które wypełniło go dziwną mocą. Lertagha poczuł się, że może wszystko... Wtedy światło znikło i zaczął opadać, zamknął oczy, by nie oślepnąć. Gdy zdał sobie sprawę, że światło zgasło, otworzy swe czarne oczy i zobaczył, że stoi koło Maldgraba przy drzwiach do sali żywiołów.
-No, no, no...- Pokręcił głową, przyglądając się symbolom żywiołów na drzwiach.- Jesteś bardzo potężny jak na swój wiek.- Powiedział, nawet nie spoglądając na chłopca. Lertagha spojrzał na symbole i dostrzegł, że każdy świeci takim samym światłem jak te ze ścian w sali. Symbol wody świecił tak mocno na niebiesko, że chłopak nie mógł go spostrzec...
Coś przebudziło Lertaghę ze wspomnień. Był to Gysaz, który poruszył się zapewne pod wpływem jakiegoś snu.
-Jak on to wytrzymuje?- Zastanowił się chwilę ciemnoskóry chłopak, mając na myśli przemiany druida. W „Wielkich Przemianach Własnego Ciała” czytał, że każda zmiana wyglądu jest bolesna, a przez całą noc Lertagha napatrzył się na przeróżne metamorfozy nowego przyjaciela.
Syn Jughyna starał się skupić myśli na czymkolwiek. Przez całą noc starał się uciec przed jakimiś wspomnieniami. Gdy tylko przed oczyma jego wyobraźni pojawiała się piękna twarz pewnej osoby, Lertagha starał skupić wyobraźnię na czymś zupełnie innym. Nigdy nie oczekiwał, że będzie żałował swych wielkich zdolności. W szkole „Magii i Miecza” każdy kolega zazdrościł mu i Urgazowi umiejętności i talentu. Już od pierwszej klasy ci chłopcy zaczęli zmieniać całkowicie tradycję szkoły na lepsze. Ale to jest inna historia, na inną okazję.
Ważne jest to, że każdy z tegorocznych siódmoklasistów oddałby wszystko za to, by tylko mieć szansę na dostanie się na K’mwair, zaś Lertagha z chęcią oddałby komukolwiek swoją przepustkę do krainy magii.
- A najgorsze było... gdy jej oczy przyjęły fiołkowy kolor... Nie, nie to chciałem pomyśleć!- Zaperzył się i już chciał na kogoś krzyknąć karcąco za manipulowanie w jego myślach, ale w porę się opamiętał. Teraz spojrzał z wyrzutem na śpiącego, na brzuchu Urgaza.- Tylko gdybyś ty mi nie pomógł, byłbym teraz z nią!- Pomyślał zaciskając pięść, najmocniej jak tylko umiał.- Nie, nie chcę o tobie teraz myśleć.- I zaczął w wyobraźni recytować długie receptury mikstur.
-Czemu nie chcesz o niej myśleć?- Zapytał głos, który nie należał do żadnego z jego towarzyszy. Co więcej był to damski głos tak miękki i delikatny jak letni wiatr.
Lertagha rozejrzał się, lekko podnosząc się z miejsca, ale nikogo tam nie było. Nikogo, nie licząc trzech nastolatków śpiących nieopodal. Najwidoczniej nie słyszących głosu.
-Przecież ją kochasz, więc czy nie powinieneś o niej myśleć?- Głos znowu się odezwał, tym razem szeptem, ale jakby tuż koło prawego ucha Lertaghi.
Chłopak obejrzał się, ale nikogo tam nie było. Gdy jednak znowu spojrzał przed siebie, zobaczył piękną kobietę, niewiele starszą od niego. Miała ona długie, kruczoczarne włosy z których wystawało mnóstwo czarnych i ciemnozielonych piór. Jej oczy były czarne, ale mieniły się zielenią gdy patrzyło się na nie spod innego konta. Jej strój również był ciemny. Długa, czarna suknia z szerokimi, zwisającymi jej do kolan, rękawami była zaprojektowana w ten sposób, że podkreślała kobiece kształty nieznajomej, którymi mogła się pochwalić. Suknia tylko po bokach sięgała ziemi, zaś w pozostałych miejscach była bardzo krótka. Na Entheir uznalibyśmy taką kreację za dość dziwną, ale i na K’mwair takie stroje już dawno wyszły z mody. Lertagha jednak widział podobne stroje na różnych obrazach przedstawiających czarownice i czarodziejki z okresu zwanego Meagxemer. Wtedy właśnie najbardziej rozwinęły się kreacje, głównie żeńskie, które przestały być modne z trzysta lat temu. Piękna i młoda twarz nieznajomej jednak nie wskazywała na to, by dziewczyna mogła pamiętać ten właśnie okres.
W końcu po dłuższej chwili Lertadze udało się oderwać wzrok od pięknej kobiety, ale wtedy zdał sobie sprawę, że nie znajduje się tam, gdzie jeszcze przed chwilą był. Ciemnoskóry nastolatek leżał na drewnianej podłodze tak czystej, że widział w niej swoje przerażone odbicie. Oboje przebywali w dość dużej sali, o wysokich kamiennych ścianach. Wysoko pod sufitem wisiała olbrzymia klepsydra, na której widok w głowie chłopaka narodziło się wiele wyobrażeń, jeszcze bardziej zwiększając jego przerażenie. Obejrzał się naokoło i w tym momencie poczuł jakby jego serce podskoczyło do gardła i tam ugrzęzło. Przez chwilę Lertagha nie mógł złapać powietrza, ale w końcu postanowił coś zrobić.
-Kim jesteś?- Zapytał, starając się by jego głos brzmiał dość naturalnie, ale nie do końca mu to wyszło.
Nieznajoma uśmiechnęła się lekko, a jej twarz jeszcze bardziej wypiękniała.
-Powiedz na które pytania mam odpowiedzieć najpierw.- Głos kobiety był delikatny i ciepły, co choć trochę uspokoiło Lertaghę. Jednak zmieszał się trochę, bo przecież zadał dopiero jedno pytanie. Przyjrzał się niepewnie czarnym oczom, jakby oczekiwał, że one mu odpowiedzą. –Chodzi mi o to, że nie wiem czy odpowiedzieć na to dość grzeczne pytanie, które wypowiedziałeś na głos, czy na te mniej grzeczne, które krążą po twej głowie.- Cały czas mówiła z takim samym wyrazem głosu, w którym chłopak nie wykrył złych zamiarów, ale skąd ona wiedziała o czym on myśli..?
-Więc, aby zbudować większe napięcie odpowiem pierw na pytania, które przypuszczam, że wstydziłeś się wypowiedzieć na głos.
Chłopak podniósł się, ale zauważył, że postać kobiety unosi się w powietrzu. Jej stopy wisiały pięć centymetrów nad ziemią.
-Nie jestem: ani wiedźmą...- tu posłała wymowne spojrzenie Lertadze, ale ciepło bijące z jej oczu psuło efekt-...ani zjawą, choć to można różnie zinterpretować, ale na pewno nie jestem elfką.- W tym momencie zatrzymała się, a jej twarz trochę posmutniała.– Jestem żywa, ale muszę przyznać, że przez krótki czas tak nie było... Nie, nie jestem wampirem.- Uśmiechnęła się odpowiadając na nowe pytanie wyciągnięte wprost z umysłu chłopca.- Ale jestem dość stara, o ile można tak powiedzieć.- Jej twarz jeszcze bardziej poszarzała.- Natomiast jestem druidką nieznanego już klanu Estea.
Na to słowo umysł Lertaghi zwiększył obroty. W piątej klasie w szkole im. Strucjana, na egzaminie końcowym z historii K’mwair miał pytanie związane z tym klanem. Nie pamiętał jak dokładnie ono brzmiało, ale pamiętał jakiej odpowiedzi udzielił.- „Klan Estea został wybity przez grupę wędrujących łowców przygód opłaconych przez burmistrza miasta Margan. Stało się to roku Smoczej Ery cztery tysiące dziesiątego.”- Mimo że Lertagha nie podał imion łowców przygód profesor Gujs uznał jego odpowiedź.
-Bzdura!- Po raz pierwszy od początku rozmowy kobieta wrzasnęła, a w jej oczach pojawił się niebezpieczny ogień.- Zostaliśmy podstępnie zabici przez Mroczne Elfy, jaki to był klan nie powiem, bo nie znam żadnego, ale stało się to kilka lat przed przybyciem tych złodziei. Poza tym naprawdę myślałeś, że zabiła by nas garstka tak nędznych wymiotów?
-Nie wiedziałem o tym, przepraszam.- Lertagha zdążył się już przyzwyczaić, że nieznajoma czyta w jego myślach, więc odpowiedź tylko powtórzył dwukrotnie nie wypowiadając niczego.
-A tak w ogóle to mnie znasz...-Odpowiedź chłopaka najwidoczniej jej wystarczyła, gdyż uśmiech powoli zaczął powracać na jej twarz.- Może nie tak dobrze i nie za długo, ale moje imię ci przedstawiono.
Lertagha zaczął lustrować pamięć w poszukiwaniu ciemnowłosej kobiety z piórami we włosach. Ze szkoły nie mógł sobie przypomnieć nic co miało związek z druidami Estea, więc zaczął przypominać sobie portrety sławnych czarownic ze szkoły, ale tam również nic nie było. Ani rodzice, ani dziadek też nic mu nie opowiadali.- Przecież ona powiedziała, że znam ją od niedawna... Nie możliwe...- Jego spojrzenie poszybowało w kierunku piór we włosach kobiety.- W szkole, gdy omawialiśmy klan Estea.- Powiedział w myślach tak, aby dziewczyna go „słyszała”.- Profesor Gujs mówił, że każdy z was, droga Fewlis, mógł przybrać formę Akhary.
-Brawo.- Usłyszał głos druidki.- I nie wiesz czego od ciebie chcę? Tylko widzisz to Ty chcesz coś co ja mogę ci dać.
-O czym ona mówi... jak...-W głowie Lertaghi wybuchła bomba, nie wiedział co myśleć. O czym ona mogła myśleć.
-Żałowałeś swego wyboru co do K’mwair. Zostawiłeś swą dziewczynę na Entheir nic nie mówiąc jej o tym kim naprawdę jesteś, gdzie się wybierasz i że możecie się już więcej nie spotkać.
Głos Fewlis był pełen wyrzutu, ale Lertagha nie zauważył go, gdyż złapał się pewnej nadziei i zastanawiał się jak zadać odpowiednie pytanie.- Czy możesz...- zaczął, ale kobieta mu przerwała.
-Niestety, aż takiej mocy nie mam, a i tak bardziej przydasz się tutaj niż tam. Moja moc pozwala mi odizolować pewną część umysłu i choć ma to przeogromny zasięg to jednak nie mogę wszystkiego, a zwłaszcza wysłać cię z powrotem na Ziemię, zresztą sam to powinieneś wiedzieć.- Miała rację, bo w szkole uczono ich, że na portal nałożone są różne, potężne zaklęcia, które nie pozwalają na przejście osobom nieupoważnionym do innego świata.- Mogę jednak dać ci szansę na pożegnanie jej.
Chłopak wytrzeszczył na nią oczy.- Jak ona chce to zrobić, jeżeli nie może złamać zaklęć oddzielających jeden świat od drugiego.
-Wcale nie muszę łamać żadnych zaklęć, gdyż czary o których myślisz nie pozwalają tylko na przejście z jednego świata do drugiego, a to duża różnica.- Ostatnie słowa dodała szybko, odczytując kolejne myśli Lertaghi.- Widzisz, ciało nie może przedrzeć się przez barierę tych zaklęć, ale umysł jak najbardziej.- Chłopak starał się nic nie myśleć, żeby nie przerywać druidce. Słuchał tylko uważnie każdego jej słowa.- Wiesz gdzie znajduje się teraz twój umysł?
-Jak to gdzie? W moim ciele.- Ta odpowiedź wydała mu się tak oczywista, że nie zauważył, że Fewlis po raz pierwszy pozwoliła mu odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie.
-Niestety muszę powiedzieć, że się mylisz. Twojego ciała tu nie ma, tak samo jak i mojego. To co teraz widzisz to tylko zmaterializowanie moich myśli, przecież widziałeś moją prawdziwą formę. Tak wyglądałam przed śmiercią.- Tu na chwilę przestała mówić, a jej twarz nie promieniała już tak bardzo jak wcześniej. Lertagha czytał, że druidzi po śmierci naradzają się w ciele swego patrona zwierzęcego, by móc dalej służyć naturze, więc to samo stało się z Fewlis, która musiała mieć to ciało już od ponad tysiąca lat.- Zaś ja rozmawiam z twoimi zmaterializowanymi myślami.
Chłopak niewiele z tego rozumiał, ale ufał, że kobieta zaraz mu to wyjaśni.
-Dzięki mojej mocy i umiejętnościom, mogę wyodrębnić myśli innych ludzi, oczywiście o ile tego chcą. Przy pomocy kilku zaklęć sprawiłam, że twój umysł przeniósł się tutaj z wyglądem jaki posiadasz w rzeczywistości, a znajdujemy się wewnątrz mojej świadomości, gdyż tu mam największą moc.- Na chwilę przestała mówić, jakby oczekując na jakieś pytanie. Przejrzała umysł Lertaghi, ale najwidoczniej uznała, że na żadne z pytań, które tam przeczytała, nie musi odpowiadać, bo kontynuowała.- Jak zapewne wiesz, sprzyjający układ planet pozwala przez pięć dni w roku na przejście z K’mwair na Entheir i na odwrót. Nie mogę przetransportować materii, ale umysł tak. Mogę sprowadzić tutaj umysł Sylwii, ale tylko na krótko.
W umyśle Lertaghi ostatnie zdanie Fewlis sprawiło dziwną pustkę. Nie wiedział co odpowiedzieć, ale w końcu odezwało się w nim głośne „TAAAK”, a serce zabiło tak mocno i szybko, że poczuł ból w klatce piersiowej.
-Tylko daj mi dokończyć, bo to bardzo ważne. Po pierwsze: sprowadzenie czyjegoś umysłu z tak daleka jest trudne i może się nie udać, więc obiecaj, że nie będziesz się wściekał na mnie jeżeli nie wyjdzie.- Gdy wyczytała w jego umyśle odpowiedź kontynuowała.- Możemy zwiększyć szanse na to, że To uda nam się, jeżeli użyjesz swojej mocy, a mianowicie użyczysz jej mi.
Lertagha był tak podniecony i zniecierpliwiony, że bez żadnego zastanowienia powiedział „tak”, jednak tym razem to nie usatysfakcjonowało Fewlis.
-Posłuchaj uważnie: MOŻESZ użyczyć mi mocy, co MOŻE zwiększyć szanse, ale nie musi. Jednocześnie może okazać się to zbyt trudne i oboje możemy stracić przytomność, albo nawet ŻYCIE!!!
Ostatnie słowo zabrzęczało w głowie chłopaka tak mocno, jakby wykrzyknął go chór druidek.- Stracić życie, co te słowa oznaczają?- Dopiero po chwili zrozumiał.- Ja mogę zaryzykować, ale dlaczego ONA ma to robić?- Na chwilę zapomniał o tym, że Fewlis czyta w myślach, a gdy to do niego dotarło poczuł pieczenie na policzkach. Fewlis lekko się uśmiechnęła, ale Lertagha dalej zastanawiał się nad tym.- ...czego...hmm...Dlaczego chcesz to dla mnie zrobić?
-Nie wiem czy zauważyłeś, ale też kiedyś byłam młoda i byłam też zakochana, więc wiem jak to jest. Poza tym wiem, że jesteś dobrym człowiekiem...- Ale wyczytując jego następne myśli uśmiechnęła się szerzej.- Mną się nie przejmuj. Przeżyłam już wiele, więc JEŻELI nawet umrę to nic takiego się nie stanie, to nie jest takie złe.- Lertagha w pierwszym momencie nie zrozumiał, ale po chwili przypomniał sobie, że przecież ona już raz umarła.- Podkreślam, że istnieje mała szansa na śmierć, przy tym zaklęciu, ale chodzi mi oto byś wiedział, że taka istnieje. Widzisz tą klepsydrę?- Spojrzał w górę. Tuż nad nią w powietrzu wisiała olbrzymia klepsydra, którą jakiś czas temu chłopak zauważył.
-Ciekawe ile minęło godzin odkąd tu jestem?- Zapytał sam siebie w myślach.
Fewlis zignorowała to pytanie, choć znała na nie odpowiedź. Byli tam zaledwie pół godziny, ale nie dziwiła jej zmiana orientacji czasowej Lertaghi. Wyczuwała zmiany jego myśli, nastawienia i nastroju.
-Każda chwila, w której Sylwia będzie w moim umyśle będzie mnie osłabiało. Obliczyłam, że powinno mi starczyć mocy na jakieś pół godziny, może trochę mniej, ale właśnie tyle ustawiłam na tej klepsydrze. Gdybym osłabła na tyle, że nie będę wstanie jej i ciebie odesłać z powrotem gdy piasek się przesypie to zaklęcie rzucone na tą klepsydrę odeśle was właśnie w tym momencie.- Na chwilę przestała mówić, jakby zastanawiając się jak zacząć następną kwestię.- Więc czy użyczysz mi mocy?- Z umysłu Lertaghi wyczytała zgodę.-Po drugie: nie wiem czy będę mogła z tobą porozmawiać po twoim spotkaniu z Sylwią, ale musisz mi przysiąc, że nikt nie dowie się o tym co tu się wydarzyło i o... mnie... A zwłaszcza Arin. Nie pytaj mnie dlaczego, po prostu obiecaj mi to.
Lertagha uznał, że powinien to zrobić, mimo że nie rozumiał. Ona ryzykowała dla niego życie, a on teraz miałby nie zrobić tego, o co go prosi?- Przysięgam, że nikomu nie powiem.- Rzekł trzymając prawą dłoń na sercu, chłopak dopiero teraz poczuł, że ono bije tak mocno, jakby chciało wyrwać się z jego klatki piersiowej.
-Więc jeszcze tylko jedno.- Powiedziała, czując, że powinna to wyjaśnić.- Jako, że to mój umysł będę słyszała wasze myśli i naprawdę nic na to nie poradzę.
Lertagha zrozumiał i pomyślał, że „to nic, możemy zaczynać”. Nim zdążył to przemyśleć, serce zabiło mu jeszcze mocniej. Poczuł zapach za którym tak tęsknił. Mimowolnie spojrzał na klepsydrę, która zaczęła już wyznaczać półgodziny.
-Aretan, to naprawdę ty?- Zapytał delikatny głos, w którym mieszała się nuta niedowierzania.
Lertagha obrócił się, nie zauważając, że Fewlis gdzieś nagle zniknęła. Tuż za nim stała Sylwia, o której tak długo zapomnieć nie mógł. Nie widział się z nią prawie trzy miesiące, gdyż tego wymagał regulamin szkoły, do której uczęszczał. Gdy ujrzał fiołkowe oczy jego serce zabiło jeszcze mocniej, gdyż były całe załzawione.
-Tak to ja.- Nie wiedział co powiedzieć, ale te słowa starczyły, bo Sylwia odrzuciła długie, błyszczące, blond włosy na plecy i uścisnęła z całych sił ciemnoskórego chłopaka niewiele od niej wyższego i pocałowała go w usta. Lertagha poczuł smak jej szminki. Poczuł, jakby unosił się w powietrzu. Spojrzał w górę i ujrzał klepsydrę. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie, w jakim celu teraz się z nią spotkał. Nie chciał tego, ale musiał. Odsunął wargę od jej ust, choć dalej ją obejmował.
-Muszę ci powiedzieć coś ważnego, a nie mam za wiele czasu.- Spojrzał jej w oczy.- Ale czy ona mi uwierzy?- Zapytał w myślach i usłyszał głos Fewlis wewnątrz swojej głowy odpowiadający.
-Na pewno ci uwierzy, bo cię kocha.- To mu dodało odwagi.
-Widzisz Sylwia, jestem...czarodziejem.- Spodziewał się, że go odepchnie, uderzy, albo uzna za szaleńca. Ale było inaczej. Położyła ręce na jego ramionach i wtuliła głowę w jego pierś. Lertagha usłyszał stłumione „wiedziałam”. W tym momencie chłopakowi zabrakło słów. Był przygotowany na to by się tłumaczyć, wyjaśniać jak, dlaczego...
-Twój dziadek mi powiedział, ale wiedziałam już wcześniej czułam, że jesteś inny, wyjątkowy.- Zaczęła płakać, a serce chłopaka nagle stało się bardzo ciężkie, a w gardle mu zaschło.- Gdy zaczęły się wakacje, a twoja mama powiedziała, że wyjechałeś i już nigdy nie wrócisz poszłam do twego dziadka, on mi wszystko wyjaśnił.
Lertagha wiedział, że prawo czarodziejów zabrania mówienia komukolwiek na K’mwair i na Entheir tajemnicy obu światów, ale wiedział, że jego dziadek zrobiłby dla niego wszystko. Teraz był więc pewien, że wyjaśnił on dosłownie wszystko Sylwii.
-Nie jesteś na mnie...- Przerwał mu jednak smak jej ust. Teraz płakał i on. Wszystko wydało mu się jeszcze trudniejsze niż wcześniej i wiedział, że jeszcze trudniej będzie mu się pogodzić z myślą, w której już nigdy może się nie zobaczyć ze swoją ukochaną.
Nie wiedział jak długo trwali w pocałunku. Pocałunku którym ze sobą rozmawiali. Pocałunku w którym zawarty był cały ból, tęsknota, miłość, wierność i przysięga. Przysięga, że nigdy nie zakochają się w nikim innym. Przysięga wierności aż po kres...
Lertagha nie uznał czasu za zmarnowany, trochę się uspokoił, ale serce go bolało...tęskniło, mimo że jeszcze nie skończyło pożegnania. Chłopak nie zdziwił się gdy nagle smak ust Sylwii zniknął i odpłynął w dal. Przez chwilę jeszcze czuł zapach miłości, ale potem i on odsunął się w ciemność i poczuł uderzenie wiatru w twarz.
Ciemnoskóry chłopak otworzył oczy. Stał nad nim jego przyjaciel.
-W końcu się obudziłeś.- Powiedział Urgaz z ironicznym głosem, ale Lertagha wiedział, że to nie był sen. Dopiero teraz osunął się do krainy snów, gdzie ciągle na nowo przeżywał ostatni pocałunek na pożegnanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|