Autor Wiadomość
Anger of Dragon
PostWysłany: Pon 18:08, 18 Gru 2006    Temat postu:

Możecie porównać jakie zrobiłem postępy...Kurde jak bym chciał już zacząć drugą księgę, ale muszę poprawić wszystkie 8 rozdziałów składających się na pierwszą księgę...Sad
Anger of Dragon
PostWysłany: Pon 18:07, 18 Gru 2006    Temat postu: Gniew Smoka roz. 1 "Cilia"- wersja BETA:F

Roz. I „Cilia”
„Człowiek wędruje przez całe życie
Raz przedziera się przez gąszcz
Raz staje na samym szczycie
Znowu idzie pod prąd
Mażąc o czymś skrycie
Musi jednak pamiętać, że na początku trzeba wyruszyć skądś...”

Zaczynało już świtać, gdy ranny, wycieńczony, głodny i spragniony chłopiec wyszedł z ogromnego lasu i zaczął iść wąską, usypaną z piasku drogą. Być może pod wpływem szoku, albo obrażeń chłopiec nic nie pamiętał z tego co wydarzyło się kilka godzin temu. Już w nocy nie pamiętał nawet swego imienia, ale teraz zapomniał skąd ma swe rany. Rana zaschła, ale całe ubranie młodzieńca było czerwone.
Mimo, że brakło mu sił, szedł przed siebie, nie zważając na ból. Miał ochotę położyć się i leżeć tak w bezruchu. Czuł, że wtedy ból by ustąpił, odpłynął w dal, a on sam albo zostałby odnaleziony przez kogoś, albo by umarł. To drugie wydawało mu się kuszące, bo wiedział, że ból w końcu by ustąpił. Choć pokusa była kusząca, młodzieniec nie zatrzymywał się.
Każdy oddech sprawiał mu problem, a krok ból. Szurał stopami, gdyż nie miał siły ich unosić, a wokół niego wznosiła się chmura kurzu. Gdyby szedł kilka godzin później może ktoś by go zauważył, a tak nie miał co liczyć nawet na przypadek. O tej porze nie śpią tylko myśliwi, a ci nie wybierają się do tak zwanego Lasu Wilków, z którego dopiero co wyszedł.
Zza horyzontu przedarło się kilka promieni słonecznych, ale te nawet nie dosięgały młodziana, który teraz zaczął odczuwać chłód. Policzek i rana na boku zaczęły szczypać jeszcze bardziej pod wpływem lodowatego powietrza.
Chłopakowi wydawało się, że wyszedł z lasu kilka godzin temu, ale minęło zaledwie kilkanaście minut. Co jakiś czas próbował przypomnieć sobie cokolwiek, ale na samą myśl o przeszłości odczuwał ból głowy tak natarczywy, że od razu przestawał myślenia. Teraz jego siła woli była całkowicie skupiona na wykonywaniu kolejnych kroków.
Wierzcie lub nie, ale nie jeden na miejscu naszego młodego bohatera, poddałby się pokusie zaprzestania wędrówki. Muszę ze wstydem przyznać, że i ja pewnie już dawno przestał iść, ale nie dziwcie się, nie pisałbym przecież książki o kimś kto by na to nie zasługiwał.
Jednak wróćmy do chłopaka, który w oddali ujrzał ścianę. Pierw nie uwierzył swoim oczom, myśląc że to wytwór jego wyobraźni. Przeszedł jeszcze cztery, może pięć powolnych kroków, gdy zrozumiał, że jednak widzi prawdziwą budowlę. Zatrzymał się na chwilę i zarejestrował w pamięci kierunek, w którym ma zmierzać. Zamknął oczy, skupił całą resztę swej energii i ruszył biegiem.
Biegł jeszcze ze cztery minuty głowę trzymając nisko i mając zamknięte oczy. Nie chciał się zatrzymać, wiedział, że jeżeli to zrobi, to nie będzie mógł znowu skupić energii, której brakowało mu już od dawna.
-Czego tu chcesz włóczęgo?- Usłyszał groźne pytanie, ale nim dopłynęło do jego mózgu chłopak odpłynął w głębinę swej podświadomości.- I upadł szczyl jeden!- Rzekł niski, choć przysadzisty strażnik bramy w czerwonej, twardej zbroi zrobionej zapewne ze skóry haskiry. Wojownik rozejrzał się, po czym splunął tuż koło głowy, leżącego na brzuchu, chłopca. Podszedł do małego kamiennego pomieszczenia, w którym brakowało jednej ściany i wziął do ręki jedną z dwóch opartych tam halabard. Stanął nad ciałem nieprzytomnego nastolatka i dźgnął go tępym końcem swej broni.
-Wilki!- Wyrwało się przez sen chłopakowi.- Ach żyje.- Rzekł z odrazą, jakby tego się obawiał.
-Co jest?- Zapytał trochę wyższy i z wyglądu przyjemniejszy strażnik w takiej samej czerwonej zbroi jaką nosił jego niski przyjaciel. Spojrzał na nastolatka i na stojącego nad nim swego kolegę z pracy.- Nie mów, że to ty mu zrobiłeś?!- Wyrzekł głosem pełnym przerażenia, upadając tuż koło leżącego ciała. Odwrócił chłopca twarzą do góry i zobaczył jego ranę. Spojrzał znacząco na przyjaciela.
-To nie ja.- Powiedział od niechcenia.- Ale jakbym nawet ja to zrobił to co, przecież mamy pilnować, by do naszego miasta nie wchodziły takie ścierwa jak to.
Wyższy strażnik pokręcił znacząco głową.
-Myślałem, że historia ze starym Handersonem nauczyła ciebie czegoś, ale jak widać myliłem się.- Przez moment milczał, dając przyjacielowi chwilę na przemyślenie tych słów, które poskutkowały.
-Przepraszam, ale wiesz ile przeszedłem. Żyje?
-Tak, ale jeżeli nie zaniesiemy go do doktora Anke, to już niedługo.
-Więc na co czekasz?
-Nie wiadomo czy nie ma nic złamanego. Podaj jedną tarczę.
Niski strażnik wrócił do strażnicy odrzucając na bok halabardę. Podszedł do sterty przeróżnych tarczy i z samego spodu wyciągnął największą, którą przed dwoma laty skonfiskowali podróżnemu rozrabiace, który teraz siedział w celi w centrum miasta. Była cała zakurzona.
-Beflo.- Wyrzekł, ale nic się nie stało.- Nie, befalo.- Ale znowu nic.
-Befeslo.- Podpowiedział wyższy strażnik, który tkwił pochylony nad nieprzytomnym młodzianem.
-Befeslo.- Powtórzył jego przyjaciel, a kurz z tarczy nagle zniknął.- Wiedziałem, że to brzmi jakoś tak, ale zapomniałem, bo w domu sprząta żona.- Położył tarczę koło chłopca.
Drugi strażnik uśmiechnął się mimowolnie, sam był kawalerem i musiał samemu zajmować się swoim małym mieszkankiem. Obaj z przyjacielem położyli młodziana na tarczy i zaczęli go nieść do wnętrza miasta. Przechodzili koło parterowych i piętrowych domów, które były dość dobrze widoczne dzięki coraz bardziej odważnie wyglądającym zza horyzontu promieniom słonecznym.
Po dwóch minutach dotarli do niewielkiego domku, o małych, półokrągłych oknach i drzwiach bez klamki, zaś tam gdzie powinna być tkwił mały symbol. Wyższy strażnik, który szedł z przodu, podparł się i jedną ręką puścił tarczę, aby móc zapukać do drewnianych drzwiczek, ale nikt nie odpowiadał.
-Gdzie on może być o tej porze?- Zapytał spłoszony.
-Co już nawet szklaneczki rumu nie można się napić?- Zapytał wesoło człowieczek w dość śmiesznym, dużym kapeluszu, którego czubek sięgał ramienia niższego strażnika.
-Oczywiście, że można.- Rzekł ten, który zazdrościł doktorowi, bo sam by się napił, ale na służbie nie było mu wolno.- Ale mamy tu rannego, a my musimy zaraz wrócić na posterunek.
Hobbit rzucił okiem na nastolatka i z przerażoną miną podszedł do swych drzwi. Przyłożył prawą dłoń do małego symbolu i wyrecytował w myślach zaklęcie otwierające. Wejście stanęło przed nimi otworem. Doktor gestem zaprosił mężczyzn do środka.
-Tylko uważajcie na głowy.- Rzekł.
Strażnicy mocno schylili się i przedostali do środka. Obaj po raz pierwszy byli wewnątrz chatki Anke. Wydało im się, że znajdują się w ogromnej sali, gdzie wszystko zostało zmniejszone. Mężczyźni uznali, że pomieszczenie jest powiększone magicznie, bo od zewnątrz zdawało się kilkakrotnie mniejsze. Mieszkanie doktora składało się z jednego pokoju, gdzie wszystko było połączone: kuchnia, jadalnia, sypialnia, pokuj gościnny... Mężczyźni poza drzwiami wejściowymi dostrzegli tylko jedne inne drzwi, które, jak się obaj domyślili, prowadziły do łazienki.
-Tutaj.- Wskazał Anke na jedno z kilku większych łóżek, zapewne dla ludzkich gości.
Strażnicy delikatnie zdjęli młodzieńca z tarczy i położyli go na łóżku.
-My już naprawdę, musimy iść.- Rzekł niższy z ludzi i wyszedł przez drzwi, a za nim jego przyjaciel.- TY piszesz raport, zresztą jesteś w tym lepszy.- Dodał, gdy tylko oddalili się kawałek od domu.
Drzwi od chatki zamknęły się same, a doktor zdjął czapkę i wziął się za badanie pacjenta.
W tym samym czasie w Lesie Wilków ze snu przebudził się inny nastolatek. Był on wyższy i przystojniejszy od naszego znajomego. Jego ubranie również było poszarpane, ale zapewne dlatego, że leżał pośród cierniowych krzewów.
Pierwsze co odczuł to okropny ból głowy, tak natarczywy, że łzy leciały mu mimo zamkniętych oczu. Zimny wiatr mierzwił mu czarne włosy. Kiedy młodzieniec otworzył oczy nic nie zobaczył, bo wszystko wydawało się mu rozmazane. Uniósł głowę i zaczął macać rękoma wokół siebie, aż w końcu znalazł, to czego szukał. Trzymał teraz w ręku okulary. Nałożył je na nos i zauważył, że jedno szkiełko jest pęknięte, ale teraz zobaczył, gdzie leży.
Ból nasilał się z każdą chwilą, ale chłopak nie chciał się mu poddać. Podniósł się i rozejrzał dokładnie. Ujrzał tylko dość dużego, czarnego ptaka przypominającego kruka. Jego pióra mieniły się lekko zielenią, a na skrzydłach tkwiło kilka piór o naturalnej, zielonej barwie. Chłopak nie wiedział, ale była to A’khara, ptak obdarzony dużą inteligencją i potencją magiczną.
Młodzieniec spojrzał w duże czarne oczy ptaka, który odwzajemnił długie spojrzenie. Człowiek po chwili zauważył, że ból głowy nagle się rozpłynął.
-Dziękuję ci.- Odrzekł chłopak, choć sam nie wiedział czemu.
A’khara nagle pokierowała swoje spojrzenie w innym kierunku. Nastolatek uczynił to samo i zobaczył, że ptak wskazuje mu stertę przeróżnych owoców. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest strasznie głodny, więc bez zastanowienia zabrał się za ich jedzenie.
Owoce miały przeróżne kolory. Zaś ich kształty również były niejednolite. Najbardziej zaintrygował go niebieski owoc w kształcie dużej kostki. Ważył on prawie dwa kilogramy i miał twardą skórę. Chłopak próbując go ugryźć, o mało nie połamał zębów. Następnie zaczął w niego walić, a później nim walić w pobliskie drzewo, ale to nic nie dawało.
-Co się tak patrzysz, sam spróbuj jak jesteś taki mądry.- Rzekł do A’khary, która z drwiną spoglądała na starania młodzieńca.
Ptak spokojnie wzbił się w powietrze i wylądował na ręku chłopca, poczym stuknęła dziobem w sam środek górnej ściany owocu. Gruba skóra odpadła sama, prawie natychmiast, pozostawiając w ręku chłopaka równie kwadratowy, choć mniejszy owoc, który przypominał odrobinę pomarańczę, ale w smaku był znacznie lepszy.
Nastolatek po nasileniu zaczął się zastanawiać nad pochodzeniem prowiantu, lecz poczuł, że nie powinien zawracać sobie głowy takimi drobnostkami i powinien ruszyć przed siebie, więc tak uczynił, zaś tajemniczy ptak zrobił to samo.
Szedł długo, a w lesie stawało się coraz widniej, bo promienie słoneczne zaczęły przedostawać się przez potężne korony drzew. Instynktownie wyczuwał gdzie powinien iść. Choć czasem bywało tak, że A’khara, która nie odstępowała młodzieńca na krok, nie chciała podążać w stronę, którą obrał nastolatek. Wtedy zaczynała pokazywać chłopcowi inny kierunek, a młodzieniec, nie wiedząc czemu, ufał czarnemu ptakowi.
-Gdzie ja jestem?- Zapytał otworzywszy oczy jasnowłosy nastolatek ocalony przez strażników. Leżał w wygodnym łóżku, znajdującym się w wielkim pomieszczeniu. Było to mieszkanie doktora Anke.
-Jesteś w domu mojego wuja.- Odrzekł piękny i śpiewny głos dziewczyny dobiegający z jednego z kilku foteli leżących koło kominka.- Wuj mówi, że miałeś szczęście. Gdybyś trafił tu półgodziny później, mógłbyś nie przeżyć.- Tym razem głos brzmiał trochę inaczej, ale należał do tej samej osoby.
-Jak się tu znalazłem, pamiętam tylko...- Na wspomnienie o ucieczce przed czworonogami i druidem przeszył go ból. Chłopak podniósł się i usiadł na krawędzi swego łóżka. Miał na sobie czyste ubranie barwy zielonej.

Powered by phpBB © 2001 phpBB Group