Autor Wiadomość
Sanctuary
PostWysłany: Pon 20:23, 21 Maj 2007    Temat postu:

wybacz......jedyne co czytam to reklamy co to rzucaja mi na korytarzu-nie mam duzego doswiadczenia Wink i nie pier......nicz ze zle piszesz Razz
donpopiel
PostWysłany: Pon 19:21, 21 Maj 2007    Temat postu:

Ej jeżeli uraziłem to przepraszam! Naprawdę! Już taki jestem, ze mówię to co myślę, a czasem dobieram to po prostu w zbyt ostre słowa.

Tekst pisałem już kawałek czasu temu. Dla udowodnienia podam link do forum gdzie został opublikowany po raz pierwszy (mój nick to Gertrud dla ścisłości ^^):

http://www.silizard.pl/forum/viewtopic.php?p=5566#5566

Z tym mistrzem pióra to trochę przegięcie! Popełniam błędy jak każdy! Z resztą sami zobaczcie jak mnie krytykowali. Ogólnie rzecz biorąc to jeden z moich słabszych tekstów. Jak wygrzebię z czeluści dysku twardego inne to wrzucę tutaj.[/url]
Lady_Hawk_
PostWysłany: Pon 17:35, 21 Maj 2007    Temat postu:

..."Dziad" pewnie z ksiazki przepisal Laughing ...

<klania sie szarmancko z usmiechem na ustach>
Sanctuary
PostWysłany: Pon 15:16, 21 Maj 2007    Temat postu:

Bez urazy Popiel, ale jestes mistrzem piora......Lady Pisze po swojemu, co ma wlasny charakter.Ty tez piszesz po swojemu, tez mi sie podoba.ale musze powiedziec, ze jednak opowiadanie Donpopiela-wyglada bardziej fachowo, oraz moim skromnym zdaniem jest bardziej fachowe Very Happy
Lady_Hawk_
PostWysłany: Pon 9:29, 21 Maj 2007    Temat postu:

...Bardzo ladne ale powiedz, czy on czasami nie skazal jej na smierc zbyt pochopnie ? Grey_Light_Colorz_PDT_15 ... Hmmm, no coz nie bede sie rozwodzila bo zla jestem na Ciebie...chcialam jedynie powiedziec, ze podobalo mi sie...
donpopiel
PostWysłany: Sob 12:06, 19 Maj 2007    Temat postu: Cudowny zbieg okoliczności

Niebo było zachmurzone. Nieśmiałe słońce skryło się gdzieś za burymi obłokami. Tu i ówdzie przelatywały wesoło pośpiewując małe grupki ptaków. Wiatr delikatnie pieścił korony drzew otaczające duży skalisty wąwóz. Biegła tamtędy młoda dziewczyna. Była ubrana w białą, jedwabną koszulę, na której odznaczały się okrągłe piersi i smukła talia. Zgrabne nogi otulała luźna, sięgająca do kolan spódnica. Długie, czarne włosy niespokojnie hulały na wietrze, a bose stopy uderzając o ziemie pozostawiały ślady krwi. Co i rusz nerwowo oglądała się za siebie wydając ciche jęki. Zaciskała zęby z bólu i zmęczenia, ale biegła bezustannie. Dotąd, aż obraz przed oczami zaczął się rozmazywać. Z sekundy na sekundę stawał się coraz bardziej niewyraźny. Nagle dziewczyna upadła uderzając twarzą o twarda ziemię.


* * *

W zamkowej komnacie panował półmrok. Jedynym źródłem światła była świeca. Płomień wesoło skakał po knocie w rytm ruchów ręki siedzącego tuż obok mężczyzny, który skrobał gęsim piórem na kartce kolejne wyrazy. Był niezwykle skupiony na swojej czynności. W pewnej chwili odsunął rękę, by móc przeczytać to co napisał. Płomień świecy oświetlił jego posępne oblicze. Był to człowiek w podeszłym już wieku. Na wysokie czoło opadały siwe kosmki włosów. Między dużymi oczami o smutnym spojrzeniu znajdował się mały zgrabny nos. Pełne, nieco spierzchłe usta wyczytywały szeptem kolejne słowa z kartki. Cała twarz sprawiała wrażenie, jakoby osobnik ten był już mocno zmęczony życiem.
Skrzypnęły drzwi. Do pomieszczenia ostrożnie wszedł młody, przyodziany w metalową zbroję strażnik. Jego wręcz dziewczęcą urodę szpeciła blizna na lewym policzku. Na barczyste ramiona opadała bordowa peleryna.
- Wzywałeś panie? – Rzekł dość pewnie. Dopiero po tych słowach starzec podniósł się z krzesła. Miał smukłą i niespecjalnie umięśnioną sylwetkę. W kościstej dłoni trzymał kopertę do której wsunął kartkę i zamknął. Następnie stopił za pomoca świecy odrobine laku i w odpowiednim miejscu na kopercie odcisnął swój sygnet. Odwrócił się do młodzieńca i powiedział ochrypłym głosem:
- Tak. Dostarczysz ten list do Lorda Numalfa w Ulenor. Weź ze stajni najprzedniejszego rumaka i nie szczędź go. Czas nas nagli! Gdy już oddasz pismo nie czekaj na odpowiedź i wracaj błyskawicznie. Będziesz mi potrzebny.
- Jak sobie życzysz panie. – Odpowiedział strażnik, po czym wziął kopertę i ukłoniwszy się nisko wyszedł.
- Niech bogowie mają Cię w opiece chłopcze – Szepnął jegomość do siebie i zawiesił wzrok na płonącej świecy.

Zamek Ulenor uważano za jedną za najlepiej bronionych fortec w Mafelandzie. Masywne mury sprawiały wrażenie niezniszczalnych, a ogromna brama stanowiła znakomity punkt obserwacyjny. Po szarych kamieniach, z jakich zbudowano fortyfikacje spływały poranne krople rosy. Gdzieniegdzie dało się zauważyć strażnika wspartego na swojej halabardzie i drzemiącego beztrosko. Nad tym wszystkim wznosiła się wysoka budowla pełna strzelistych wieżyczek pokrytych pomarańczową dachówką. Na pierwszy rzut oka wzbudzała podziw, lecz po dłuższej obserwacji ujawniały się krzywe ściany, nierówno ułożone kafelki, czy asymetryczne okienka. Było to najprawdopodobniej wynikiem niechlujnej pracy budowniczych i architektów.
Na dziedzińcu już od wczesnych godzin panował gwar. Dziś był jeden z tych dni, podczas których coś się działo. Tym razem mieli kogoś wieszać. Na drewnianej szubienicy stał umięśniony mężczyzna w śmiesznej masce i kapturze nałożonym na głowę. Co chwila sprawdzał zapadnię oraz poprawiał gruby przesiąknięty zaschniętą krwią sznur. Wokół zgromadził się już pokaźny tłum gapiów. Po jakimś czasie dwóch osiłków, podobnych do tego na szubienicy wyprowadziło na dziedziniec młodą dziewczynę. Gwar nieco ucichł. Wszyscy ze zdziwieniem przyglądali się ofierze. Wokół unosiły się ciche komentarze: „Taka młoda?!”, „Jest piękna”, „Nie wygląda na zbrodniarkę”.
Jeden z osiłków pchnął dziewczynę w stronę miejsca egzekucji. Spojrzała na niego z pogardą i pewnym krokiem ruszyła w stronę miejsca swojej zguby. Długie włosy opadały na jej piersi osłonięte przez białą koszulę. Luźna spódnica była brudna i postrzępiona. Lekko brązowa twarz wyrażała spokój. Małe oczka spoglądały na mijanych przez nią ludzi. Na zgrabnym nosku widniała dość duża rana. Co chwila przygryzała dolną wargę swoich krwistoczerwonych, ponętnych ust.
Gdy już znalazła się na miejscu, tłum mógł podziwiać jej niezwykle zgrabne ciało. Luźna spódnica, uderzona powiewem wiatru przylgnęła do ud. Kruczoczarne włosy odsłoniły krągłe piersi. Wielu mężczyzn stojących nieopodal poczuło wtedy wielki żal i współczucie dla tej urodziwej białogłowy.
Mięśniak w masce założył dziewczynie gruby sznur na szyję.
- Cuchnie – Rzuciła mu z pogardą.
- Za chwilę wszystko będzie ci już obojętne – Parsknął ironicznie kat i zacisnął jej pętlę na szyi.
Na szubienice wszedł urzędnik w długiej purpurowej szacie przyozdobionej złotymi naszywkami. Był to mężczyzna w sile wieku o dość bujnym zaroście twarzy i krzaczastych brwiach. Rozłożył śnieżnobiałą kartkę papieru i zaczął czytać:
- Lawair Lafenses! Jesteś skazana za skrytobójcze zabicie bratanka króla. Za taki czyn jedyną słuszną karą jest śmierć! – Wykrzyczał sprawnie urzędnik, po czym dodał:
- Wyrok wykonać!
Kat na te słowa podszedł do dźwigni. Na twarzy dziewczyny pojawił się szaleńczy grymas bólu. Zacisnęła zęby. Zamknęła oczy. Czekała. Wszystko sprawiało wrażenie, że czas dłuży się w nieskończoność, że osiłek w masce nigdy nie pociągnie tej dźwigni. Pociągnął.
Pętla zacisnęła się na szyi ofiary. Zdawało się, że oczy wyszły jej na wierzch. Krztusiła się, chwytała panicznie za sznur. Wierzgała nogami i chciała krzyczeć. Usłyszeli tylko jęk. Z ust dziewczyny poleciała cienka strużka krwi, która skapnąwszy z podbródka, upadła na pełne ran stopy. Oczy rzucały smutne spojrzenie, jakby chciały wołać pomocy. Zawiał wiatr, który rozkołysał wiszące bezwładnie ciało.
Jakaś kobiet zemdlała w tłumie. Trzej kaci przyglądali się jeszcze przez chwilę trupowi. Po kilku minutach zdjęli odrętwiałe już zwłoki i wynieśli je. Widownia zaczęła się powoli rozchodzić. W przeciwieństwie do poprzednich rozrywek tego typu, nikt nie miał zadowolonej miny.

Zbliżał się zmierzch. Strażnik przy bramie wjazdowej usłyszał szybki tętent końskich kopyt. Po chwili jego oczom ukazał się jeździec w bordowej pelerynie, smaganej przez wiatr. Zatrzymawszy gniadego rumaka, przybysz rzekł:
- Gdzie znajdę Lorda Numalfa?
- A kto pyta? – Odpowiedział mu opryskliwie strażnik
- Wysłannik lorda Salarbera. Mam list dla Twego władcy, który musze niezwłocznie dostarczyć. – Po tych słowach strażnik pokłonił się.
- Ach! Od Lorda Salarbera! Wybacz mi panie. Lord jest w swoim pałacu. Jedź cały czas prosto, aż zobaczysz czarne, metalowe wrota. Dalej pokieruje cię kolejny strażnik.
- Niech Ci bogowie to wynagrodzą dobry człowieku – Mężczyzna spiął konia ostrogami i kłusem ruszył ku pałacowi.
Po kilku minutach był już przed wrotami. Pokierowany przez strażnika znalazł się w sali spotkań, gdzie czekał na niego lord Numalf.
Był to dobrze zbudowany, dojrzały mężczyzna o długich, kręconych włosach i małych oczach. Ubrany w zielono czarny płaszcz ze złotymi guzikami i srebrnymi haftami sprawiał wrażenie jeszcze dostojniejszego niż był w rzeczywistości..
- Co nasz wspaniały lord Salarber przesyła za wieści? – Zapytał posłańca uśmiechając się szczerze.
- Mój pan kazał dostarczyć to pismo waszej mości. To pilne. – Wręczył kopertę możnowładcy, który błyskawicznie ją otworzył i zaczął pochłaniać kolejne słowa znajdujące się na kartce.

Drogi Numalfie!

Jak wszyscy wiedza, nasze rody żyją w wielkiej przyjaźni od wielu lat. My pomagamy wam, a wy nam. Dlatego mam do Ciebie ogromną prośbę. Doszły mnie słuchy, jakoby w Twoich lochach była przetrzymywana Lawair Lafenses. Istnieją pewne poszlaki, że jest ona moją córką, jedyną dziedziczką fortuny i wszystkich włości do mnie należących. Jednakże, aby się upewnić musisz sprawdzić czy na jej brzuchu po prawej stronie znajduje się blizna. Jest to bowiem ślad, po przebytym wiele lat temu zabiegu. Tylko dzięki moim wybitnym cyrulikom udało się ją uratować. Jeżeli znajdziesz ślad u dziewczyny, wyślij niezwłocznie posłańca z pismem do mnie. Będę miał u Ciebie ogromny dług, przyjacielu.

Z pozdrowieniem Salarber


Po przeczytaniu pisma Numalf zbladł. Lord Salarber był jego dobrym przyjacielem. Znali się już jako mali chłopcy. Wspólnie zdobywali wiedzę w akademii wojennej, a po jej ukończeniu, już jako lordowie, często razem ucztowali. Przez chwilę lordowi przeszła przez myśl mroczna wizja konfliktu. Jednak uspokoiwszy się pomyślał, ze to nie może być prawdą. Wezwał więc jednego z katów uczestniczących w egzekucji. A gdy ten wszedł rzucił już z daleka:
- Powiedz mi kacie, czy dziewczyna, którą dzisiaj zgładziliście miała jakieś blizny na brzuchu? – Twarz lorda wyrażała ogromną nadzieję, a dusza biła optymizmem.
- Tak miłościwy panie. – zaczął prostacko mężczyzna - Na prawo od pępka. Podła sznyta! Szpeciła ją strasznie, bo niczego sobie dziewka to była.
Po tych słowach Numalf roztworzył usta z wrażenia. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jednak brakowało mu tchu. Zbladł strasznie, a po skroni spłynęła strużka potu. Posłaniec lorda Salarbera widząc to zaciekawił się:
- Cóż ci jest panie? Może wołać po cyrulika? – Lecz odpowiedziała mu cisza. Lord padł po chwili na kolana i wykrzyczał rozpaczliwie ściskając list w dłoni:
- Biada! Oj biada memu rodowi! – Po tych słowach zakręciło mu się w głowie. Jęknąwszy cicho stracił przytomność.

Odzyskał ją dopiero po kilku godzinach w swojej komacie. Pierwszymi słowami jakie wypowiedział były:
- Gdzie jest ten posłaniec? – lord wyglądał na niezwykle zdenerwowanego.
- Odjechał panie. Twój skarbnik kazał mu dać najlepszego konia z naszych stajni, bowiem oznajmił, ze się śpieszy.
- Jak to?! – Numalf poderwał się z łóżka – Pojechał dawno? Wysłać za nim gwardzistów! Nie puścić wolno przyprowadzić do mnie żywego lub martwego! – Krzyczał do wszystkich cyrulików zgromadzonych w komnacie, lecz po chwili znów opadł z sił i stracił przytomność.
Jeździec był już daleko. Zaintrygowany reakcją lorda Numalfa postanowił wszystko opowiedzieć swemu panu. Poganiał konia, by czym prędzej wrócić do domu.

Lord Salarber bujał się na swoim fotelu, gdy przybyły strażnik opowiadał mu o zachowaniu Numalfa. Zmarszczył brwi i przymknął oczy, kiedy tamten skończył mówić. Po policzku spłynęła gorzka łza. Salarber nie przejmując się nią wstał i odrzekł pewnie z pewną zawiścią w głosie:
- Przygotuj mego konia i zbroję. Każ zebrać wszystkich strażników z murów, całą moją gwardię przyboczną i każdego kmiecia, który potrafi władać bronią. Niech się gotują do bitwy, bo nie będziemy brać jeńców! Wyruszamy jutro o świcie! – Strażnik nigdy jeszcze nie widział swojego władcy w takim stanie. Był w szoku i stanąwszy jak wryty nie wiedział co począć. Przez chwile myślał nawet o tym, by zapytać co się stało. Jednak ostatecznie skłonił się nisko i wychodząc powiedział:
- Będą gotowi wasza mość. Będą gotowi!


* * *

I rzeczywiście byli. Dwustu konnych przyodzianych w metalowe zbroje przekraczało mury twierdzy. Od wypolerowanych kirysów wesoło odbijały się promienie słońca. Niektórzy posiadali pawie czuby na hełmach lub peleryny, które poruszały się w rytm wiejącego wiatru. Piękny był widok tego wojska.
Tuż za nimi podążała niesforna gromada, w której skład wchodziło chłopstwo oraz grupa strażników. Ich uzbrojenie było przedziwne: począwszy od cepów, a na dwuręcznych mieczach skończywszy. Wszyscy liczyli na łatwe wzbogacenie się.
Orszakowi przewodził najdostojniejszy z rycerzy. Czerwona zbroja zakrywała każdy centymetr jego ciała. Na hełmie miał wypalone mistyczne znaki, a z nagolenników i naramienników wyrastały groźnie wyglądające szpikulce. Niósł go czarny rumak o niebywałych gabarytach. Inne konie zdawały się być przy nim zaledwie imitacjami wierzchowców.
Wzdłuż traktu ustawiły się grupki gapiów. Dzieci wesoło machały i wykrzykiwały różne pochlebstwa, a młode kobiety popłakiwały za narzeczonymi, mężami lub ojcami. Tak, zegnano tych odważnych wojowników. Nikt nie wiedział kiedy i czy w ogóle wrócą. I to było w tym wszystkim najstraszniejsze.

Minęło kilka godzin zanim wyprawa dotarła do celu. Masywne mury Ulenoru wydawały się większe niż w rzeczywistości. Tu i ówdzie trzepotały na wietrze flagi z herbem rodu. Ogromna brama była otwarta na oścież.
- Nigdy jej nie zamykają – mruknął Salarber i gestem ręki wezwał do siebie dwóch oficerów.
- Myślisz panie, że wiedzą o naszej wizycie? – Zagadnął jeden z nich. Był to krepy wąsacz o śmiesznym nosie przypominającym kształtem kartofel. Czerwony rycerz spojrzał na niego jakby szukał odpowiedzi w oczach oficera.
- Nie zamknęli bramy. – rzekł spokojnie – To musi coś znaczyć. – Po czym zwrócił się do drugiego mężczyzny. W przeciwieństwie do kolegi był on przystojnym młodzieńcem o niebieskookim obliczu i jasnych blond włosach. O takich mówiono, że spaśli się na dorobku tatusia. I było w tym sporo prawdy.
- Wprowadzisz małą grupę jeźdźców na dziedziniec. Przypilnujecie, aby nie zamknięto bramy Wtedy my przybędziemy z resztą armii. – Młodzik przytaknął tylko głową na słowa Salarbera, po czym zawrócił konia i począł zbierać ludzi.
Po niedługim czasie grupka konnych popędziła kłusem ku bramie. Ku ich zdziwieniu dziedziniec był opustoszały. Niepokojąca cisza przyprawiała o konwulsje. Młody dowódca rozejrzał się z niepokojem wokół, a widząc, że nikogo nie ma chwycił za róg uwiązany przy pasie i zadął. Na ten znak ku twierdzy ruszyła reszta wojska. Wpadli na dziedziniec rozochoceni i żądni krwi. Jednak podobnie jak ich poprzednicy rozczarowali się pustką i ciszą. Po chwili oczom wszystkich ukazał się lord Numalf
- Cóż Cię sprowadza przyjacielu w moje skromne progi. – Rzekł beztrosko. A na te słowa zbrojni poczęli szeptać między sobą i wybałuszać oczy ze zdziwienia. Salarber zaniemówił przez chwilę.
- Morderca! – Wyrzucił wreszcie z siebie. Numalf wydawał się być niewzruszony obelgą.
- Wysuwasz pochopne wnioski Salarberze. Twoja córka zginęła, bowiem uznano ją za winną morderstwa. Z resztą nigdy nie wspominałeś o jakimkolwiek potomku. Skąd miałem wiedzieć. – Mężczyzna mówił spokojnie i powoli. Salarber zmarszczył brwi.
- Zabijmy go i chodźmy do skarbca – Zakrzyczał ktoś z tłumu chłopstwa. Wtórowało mu wiele innych głosów, które raptownie ucichły gdy wąsaty oficer skarcił wszystkich srogą miną. Salarber milczał.
Wczorajszej nocy przysiągł sobie, że zgładzi mordercę córki. Myśl o zemście nie pozwoliła mu zasnąć. Pełen nienawiści opuszczał dom. Gotowy zginąć za zemstę wkraczał do Ulenoru. Tymczasem teraz, stojąc przed Numalfem i patrząc mu prosto w oczy nie potrafił znaleźć żadnego logicznego argumentu dla którego miałby to zrobić. Ogarnął go wielki wstyd.
- Bitwy nie będzie – wydukał – wracajcie do domów – Młody oficer zaintrygowany jego słowami zapytał:
- Co mówisz panie?
- Bitwy nie będzie! Wynocha do domów! – Wykrzyczał jednym tchem lord. Po tych słowach stało się coś dziwnego. Mężczyzna złapał się za pierś, w okolicach serca. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Nagle Salarber osunął się ze swojego rumaka i opadł na ziemię. Ciężki metal z wdziękiem brzęknął uderzając o bruk, jakim wyłożony był dziedziniec. Wszyscy umilkli i wbili zszokowane spojrzenia w leżącego lorda. Pierwszy otrząsnął się Numalf, który podbiegł do przyjaciela i ściągnął mu hełm. Po chwili byli i przy nim dwaj oficerowie.
- Zdejmijcie z niego to żelastwo! – Krzyknął nerwowo lord. Po chwili Salarber był już niesiony do komnaty, gdzie mieli się nim zająć cyrulicy.

Wojsko się rozeszło. Została tylko najwierniejsza garstka jeźdźców, którzy z troską wypytywali o zdrowie swego pana. Mieszkańcy Ulenoru odetchnęli z ulgą widząc odchodzących wojaków. Wszystko zadawało się wracać do normy.
Tymczasem Salarber od trzech dni znajdował się pod opieką cyrulików Numalfa. Ci nie żywili zbyt wielkich nadziei, bowiem podczas upadku zostało złamane żebro, które prawdopodobnie przebiło coś w środku. Salarber nie odzyskiwał przytomności. Numalf codziennie odwiedzał chorego i modlił się o jego cudowne uzdrowienie. Aż pewnego dnia wydawało się, ze jego prośby zostały spełnione – mężczyzna obudził się. Gospodarz Ulenoru był pierwszą osobą jaką chciał zobaczyć. A gdy ten znalazł się przy jego łożu wystękał:
- Przepraszam cię przyjacielu... Gniew mnie zaślepił... – Każde słowo sprawiało mu trudność. Co chwila przerywał by kaszlnąć. Numalf patrzył na niego z litością.
- To ja przepraszam, bo gdyby nie moja pochopna decyzja nigdy nie doszło by do tego – Mężczyzna próbował szukać winy w sobie. Po tych słowach padli sobie w ramiona. Salarber z wielką trudnością objął przyjaciela, a gdy ten delikatnie opuszczał go na poduszkę, spojrzał mu w oczy. Nie byłoby nic w tym niezwykłego, gdyby spojrzenie chorego powoli nie przekształcało się w pustkę. Po chwili lord uświadomił sobie, że mężczyzna już nie żyje.

Numalf odziedziczył wszystkie włości Salarbera. Jego rządy były sprawiedliwe i przyniosły mieszkańcom dużo dobrego. Po jakimś czasie Ulenor przekształcił się w miasto handlowe, a lord przeniósł się do Salarbonu – dawnego domu lorda Salarbera. Jednak do końca swych dni pamiętał o starym przyjacielu. Zwłaszcza kiedy skazywał jakąś zbrodniarkę na śmierć.

Powered by phpBB © 2001 phpBB Group