Anger of Dragon |
Wysłany: Pon 18:11, 18 Gru 2006 Temat postu: Gniew Smoka roz. 3 "Początek wojny" |
|
ROZ. III ,,POCZĄTEK WOJNY”
ŚMIERĆ OTACZA NAS ZE WSZĄD
NIE DAJE NAM UCIEC DO NIKĄD
CHCEMY ŻYĆ, ALE NIE MOŻEMY
TRZEBA WALCZYĆ INACZEJ ZGINIEMY…
Byliśmy na skraju lasu, każdy Lethear wyczuwał smród który zawsze ze sobą przynoszą Werterowie, do tego w powietrzu unosił się jeszcze gorszy odór domyślałam się, że nie należał do byle czego, musiało to być coś ogromnego i jak się później okaże miałam rację. Musieliśmy nie zauważenie przemknąć przez las i osiąść na wzgórzu wtedy nazywanym jeszcze Przymierza, bo to na nim Goltez podpisali odwieczny sojusz ze Smokami pięć tysięcy lat temu. Stamtąd mieliśmy obserwować wroga i czekać na posiłki. My Lethear nie mieli byśmy problemu z niezauważalnym przemknięciem pod samym nosem wroga, ale wśród nas było pięciu Goltez, kilkuset druidów oraz Haskiry, wilki i niedźwiedzie.
- Musimy zrobić tak – powiedział nasz kal’e po chwili namysłu, wiedział bowiem, że las jest patrolowany z opowieści Goltez. – Fetlath- był to jeden z dowódców Lethear- ze swoimi podopiecznymi poprowadzi was w możliwie najbezpieczniejszy sposób, a reszta Leśnych Elfów zatrze wasze ślady.- Pomysł może nie skomplikowany, ale odpowiedni.- pomyślałam sobie.
Jak powiedział kal’e tak zrobiliśmy. Niestety po drodze spotkaliśmy kilku Werterów patrolujących teren, ale załatwiliśmy ich bez mniejszego problemu. Ich ciała daliśmy wilkom na pożarcie, aby wszystko wyglądało naturalnie. Przejście przez las zajęło nam prawie dwie godziny, ale jak się później okaże nie mieliśmy jak na razie o co się martwić. Zaraz po dotarciu na wzgórze ujrzeliśmy piękny widok. Zachód słońca ze wzgórza był cudowny, przykuł uwagę wszystkich poza Goltez oni z troską spoglądali na mury swego miasta. Po chwili i reszta zaczęła patrzeć w tamtą stronę. Wokół Erterlii zgromadzone było całe mnóstwo żołnierzy ludzkich. Jednak nie to było najgorsze. Rozumieliśmy, że to był początek wojny, Elfów z ludźmi i krwiożerczymi Hydrami. Tak, wtedy ujrzeliśmy kilkadziesiąt Slithid, jak to w języku Elfów brzmi nazwa tych potworów. Na szczęście ludzie mieli zbyt słaby wzrok by nas dojrzeć z tak daleka, między innymi dlatego, że wzgórze zarośnięte było drzewami. Liczebność wroga dała nam wiele do myślenia. Nawet gdyby wszystkie Elfy K’mwair odpowiedziały na wołanie o pomoc, nie byłoby nas tyle co wroga. Jednak nasze serca były przepełnione gniewem, więc nie lękaliśmy się wroga, a przynajmniej tak było z czystej krwi Elfami.
Dzień był chłodny, a wszystkie trzy księżyce w pełni. – Trzeba powiedzieć, że bardzo rzadko zdąża się, aby cała trójka księżyce były w pełni, więc już domyślaliśmy się że w najbliższych dniach ma coś się wydarzyć coś więcej niż tylko bitwa. Tej nocy nikt nie spał. Każdy elf chciał iść na patrol, lecz jednocześnie było wysyłanych zaledwie kilku, aby nie rzucać się za bardzo w oczy. Ja, Werlih, Drelhu, Garte Juhyq, Lerweea która była dowódcą jednej armii druidów wyspecjalizowanej w magii ofensywnej i defensywnej, oraz Tylkas dowódca druidów którzy przemieniają jedne przedmioty w drugie, wszyscy tej nocy zaczęliśmy obmyślać plan na pokonanie wroga. Wiedzieliśmy, że w tak małej liczbie nie mamy szans, ale jakiś pomysł mógł już powstać.
- Musimy niezauważenie tutaj czekać dopóki nie przybędą wszyscy nasi sojusznicy.- Powiedziała Lerweea, która była spokojna jak nikt. Była jedną z niewielu przedstawicielek druidek o ile można tak powiedzieć.
- Nie wiem czy zdążą, nie mamy pewności czemu czekają . Bramy Erterlii są zamknięte, czyli jeszcze nie jest zdobyta. – w zamyśleniu mówił Drelhu. Był zaniepokojony, nie wiedział co o tym myśleć.
-Drelhu myślę że już pora.- Powiedział Werlih do zamyślonego Golteza, ten spojrzał na mojego k’ale i przytaknął głową.
-Masz rację później może nie być czasu. – Powiedział jakby do mnie, ale ja wciąż nie wiedziałam o co mu chodzi.- Urodzona z Łukiem wiesz kto to jest Jugar?- zapytał, lecz nim odpowiedziałam kontynuował. Oczywiście nie wiedziałam.- Jugar jest to słowo pochodzące jeszcze ze starożytnej mowy elfów, a jak pewnie już się domyślasz oznacza strażnika. – Miał rację słowo jugas od razu skojarzyło mi się ze słowem jelhas mowy Leśnych Elfów. Ale nie przerywałam, byłam cały czas ciekawa co Drelhu chce mi powiedzieć, ciekawość jedna z wad ludzkich którą odziedziczyłam po matce.- Wśród Goltez Jugar strzeże klucza do skarbca z eutrelem i tak się składa, że dotychczas ja byłem już szóstym Jugarem. Strażnik klucza pozostaje nim na wieki dopóki nie poczuje że nadeszła pora aby przekazać to stanowisko komuś innemu. Właśnie nadszedł ten czas, czas aby ktoś inny stał się Jugarem. A według mnie nikt nie jest tego godzien niż osoba, która wyrwała ten klucz z brudnych łapsk Werterów. – Wciąż nie bardzo rozumiałam co ja miałam z tym wspólnego. Drelhu sięgnął Selegar swój łuk i podał go mnie.- Oto Selegar klucz do największego skarbca na całym K’mwair. Jest to niezwykły łuk stworzony przez pierwszych Goltez zaraz po podziale elfów. Posiada on w sobie ogromną moc, ale tylko wybrani mogą z niej skorzystać i użyć ją w odpowiedni sposób. Strzały z niego wystrzelone słuchają tylko naprawdę czystych(Drelhowi chodziło o czystość serca i umysłu, a nie ciała) osób i lecą tam gdzie im się rozkaże.- Zamilkł na chwilę jakby próbował sobie coś przypomnieć. - Oto dziś, oczywiście jeżeli się zgodzisz, staniesz się Jugarem tego oto klucza i tajemnicy którą kryje...- Znowu nastała cisza. Nie wiedziałam co odpowiedzieć.- A więc jaka jest twoja decyzja, chcesz wziąć na barki tę odpowiedzialną misję?- Zadał w końcu pytanie, ale wciąż nie wiedziałam co odpowiedzieć. Miałam w głowie mętlik.
-Bardzo bym chciała pomóc, ale sam mówiłeś, że to misja nawet na kilka wieków, a ja nie jestem elfką, więc nie jestem długowieczna.- W końcu odpowiedziałam, choć to trochę trwało.
- Przepraszam moje przeoczenie.- Myślałam że mówi o przeoczeniu, którym jest to że nie będę tyle żyła, aby podołać zadaniu, ale myliłam się. Drelhu zdjął z szyi naszyjnik od samego początku okrywany pod koszulą, nawet Werterowie go nie zauważyli. Zdjął go i podał mi. Był złoty (oczywiście domyśliłam się że eutrelowy). Na łańcuszku uwieszona była gwiazda pięcioramienna gdzie w każdym jej ramieniu tkwił jeden kryształ żywiołu: deagh, anagh, bezagh, gragh i piąty którego nazwy wam nie mogę podać. W środku był największy klejnot jaki w życiu widziałam, a uwierzcie jako przyjaciółka krasnoludów z Czerwonych Gór widziałam ich bardzo wiele. Niestety nie mogę go wam pokazać, bo...no, nie mogę, ale naprawdę zrobiłam za dużo mówiąc wam w ogóle o nim.- Te słowa skierowała do Ołina i Agnies patrząc na nich, ale zaraz potem znowu pokierowała swój wzrok w niebo. – To jest Retau Ethera (Gwiazda Ethiry), która jest darem waszej bogini dla pierwszego Jurgena który pomógł jej w wielkim problemie, ale teraz nie mam czasu na to, aby opowiadać historię Goltez, której dział o Jurgenach i tak jest zakazany.- Ja jako autor, również nie czuję się zbyt dobrze zdradzając Tobie czytelniku tajemnice tak usilnie skrywane przez tyle tysięcy lat, jednak poznając dalszą część historii Gniewu Smoka przekonacie się że wyjawienie tych sekretów już nikomu nie grozi, a wręcz przeciwnie wpisuje na listę wielkich bohaterów osoby nikomu nieznane.- Retea Erhera zawiera w sobie wielką moc o wielu zastosowaniach. Tobie da ona długowieczność, jednak musisz pamiętać, że nigdy go nie możesz zdjąć, a jego ukrytą moc musisz używać z umiarem, ponieważ powoli się regeneruje. Więc gdy teraz jest wszystko jasne czy zgadzasz się zostać Jurgenem?- Moim zdaniem wiedział jaka będzie moja odpowiedź.
- To byłby dla mnie zaszczyt, ale nie wiem czy podołam.
- Ujmę to inaczej, z osób które znam uważam że ty najbardziej się nadajesz, powiem więcej jesteś idealna, aby być Strażniczką.
- Więc przyjmuję od Ciebie Drelhu ten zaszczyt i przysięgam bronić Selegara i jego tajemnicy do ostatniej kropli krwi. Wtedy Drelhu założył mi na szyję Gwiazdę Ethiry. Werlih siedział i nic nie mówił, ale jestem pewna że był ze mnie dumny. Jednak wiedziałam że chciał, abym była k’ale Letheat po jego śmierci, a choć czułam że ta będzie wkrótce, nie chciałam o tym myśleć.
Następny dzień był dniem wyczekiwania, czekaliśmy na wszystkie a’khary z odpowiedziami na wezwanie.-
Dwa dni tak spędziliśmy. Wtedy właśnie dotarli do nas pierwsi elfowie, byli to Westerli. Klan elfów z gór. Liczył on dwa tysiące wspaniale wyćwiczonych wojowników, wiadomym było, że władali oni mieczami i toporami jak mało kto. W górach oswajali również potężne bestie. Które wzięli ze sobą. Były to cztery Trolle Jaskiniowe, dwa ogromne Quadiwy i przeogromny Ralhim. Stwory przyprowadziły ze sobą smród, ale ten nam nie przeszkadzał. Poczuliśmy się lepiej, do tej pory nie mieliśmy pojęcia jak rozprawimy się z Hydrami, wtedy już była jakaś nadzieja. Wciąż było nas za mało, ale Kalimi powiedzieli, że wkrótce dojdą inne klany z gór ze swoimi bestiami. A i również elfy z nad Wielkiego Jeziora się zbliżały, A'khary zaczęły powracać z informacjami, że kolejne klany są, a to o godzinę, a to o dzień od Erterlii. Do końca dnia doszło do nas ze sto klanów mniej lub bardziej znanych. Było nas już prawie dziesięć tysięcy. Schowaliśmy się głębiej w lesie, aby nas nie spostrzegł wróg. Stało tylko kilku zwiadowców na krawędzi gaju, aby informować nas o poczynaniach Werterów. Spędziliśmy kolejną długą noc. Trzeba jeszcze powiedzieć, że nasz kal'e wysłał A'khary tylko do piętnastu klanów, bo znał tylko tyle, więc liczebność elfów zadziwiła nawet go. Cały czas czekaliśmy na ruch wroga, ale ten ciągle na coś czekał. Erterlia na pewno nie było jeszcze atakowana. Tej nocy wysłaliśmy jedną A'kharę, której udało się niezauważenie przemknąć pod nosem Hydr do stolicy. Ta z całą pewnością podniosła na duchu Złote Elfy, ale też przyniosła nam pożyteczne wieści. Sprawa miała się tak: Werterowie przysłali do miasta swoich kupców, aby ci zdobyli trochę ich złota, lecz Khi'llam zakazał jakichkolwiek kontaktów z tymi kupcami, a zwłaszcza interesów. Wtedy zaczęto królowi grozić, ale ten się nie przejął. Wiedział, że nawet gdyby został zaatakowany i zniszczony to wróg nigdy nie znajdzie skarbu. Poza tym strażnik klucza był poza miastem. Wtedy Werterowie zaczęli zbierać się wokół Erterlii. Złote Elfy zamknęły wszystkie bramy. Wróg jeszcze ich nie zaatakował, ale postawił warunek: jeżeli król odda cały Eurtral, to zostawi go i jego miasto w spokoju. A jeżeli elfy nie oddadzą swego skarbu to całe ich miasto i oni sami przestaną istnieć. Werterowie dali tydzień królowi na namysł. Tydzień miał minąć następnego dnia. Oczywiście wiedzieliśmy już, że wróg planował wcześniej atak, bo Goltezi zostali pojmani około ośmiu dni temu. Podejrzewaliśmy, że zostali pojmani po to, aby dokonać zamiany, a wojska Werterów czekały tylko na dowiezienie więźniów. Czarodzieje ludzi mieli własne sposoby na błyskawiczne przekazywanie wiadomości. Nawet elfy nie potrafiły w takim tempie wymieniać się informacjami. Wiadomym było, że Khi'llam nie podda się, wiedząc o elfach stacjonujących nieopodal, którzy przybyli tylko po to by wspomóc stolicę. A więc już wkrótce miała się odbyć tak długo oczekiwana bitwa. Co prawda było nas trzykrotnie mniej niż Werterów, a i górskich stworów przyprowadzonych przez Wszystkie górskie klany, nie była wystarczająca, by pokryć ilość Hydr. Zostało zwołane zebranie, mieli być obecni kal'e wszystkich klanów, piątka Złotych Elfów oraz Strażnik klucza, czyli ja.-Bez emocji powiedziała Eterwim, ale wzdrygnęła się widocznie na myśl o jakimś wspomnieniu.
-Witam was serdecznie- powiedział wtedy kal'e jednego z klanów z nad bagna, nie znałam go. Zresztą były tylko dwa klany i nie znałam wodza z żadnego z nich. -Cieszę się, że spotykamy się wszyscy razem zapominając nasze dawne waśnie, szkoda tylko że dzieje się to w takich okolicznościach. Może nie wszyscy obecni znają mnie, jestem Stel'zim, kal'e klanu Ghard'dh z nad bagna. Dziś..."-było już po północy-"...przyjdzie bronić nam stolicy elfów Erterlii, gdzie mieszkały elfy jeszcze przed przybyciem Smoków i podziałem elfów na klany i rasy. Jeszcze przed bitwą podczas której zmiesza się nasza wspólna krew z krwią Werterinów, chciałem zaproponować wieczny pokój między wszystkimi elfami. Oczywiście każdy z was reprezentuje swój klan i może odmówić, ale uważam, że już dość wycierpieliśmy przez naszą głupotę i kłótnie. Pragnę, abyśmy zapomnieli o naszych różnicach, a przypomnieli o podobiznach i tym co nas łączy. Kto jest ze mną i przyłącza się do wiecznego sojuszu który będzie przestrzegany przez wszystkich, a niemożliwy do zerwania?!- Wspólnie podnieśli rękę wszyscy obecni. -A więc ten dzień przejdzie do historii jako ponowne połączenie go w jedną rasę... rasę Elfów! Teraz przedstawię mój pomysł, a wy pomożecie mi stwierdzić, czy ten jest dobry. - Pomiędzy zgromadzonymi przeszedł pomruk, ale Stel'zim spostrzegł zgodę najbliżej położonych elfów. -A więc, możemy czekać aż Werterowie zaatakują Erterlię, ale wtedy nie będziemy mieli zbyt wielu szans, a na pewno ucierpiałyby Złote Elfy -przemawiający spojrzał na piątkę Goltez.- Uważam, że powinniśmy zaatakować ich jako pierwsi. Nie będą się spodziewać. I co wy na to? -Szepty wzrosły. Przemawiający elf czekał na odpowiedź.
-A co to nam da? - zapytał jeden z górskich kal'e.
- Dobre pytanie, ale zanim na nie odpowiem powiedzcie czego najbardziej się obawiacie w starciu z Werterami? - zapytał. Nastała chwila ciszy, ale w końcu odezwał się nasz kal'e.
-Hydr! -miał rację, od samego początku czuliśmy lęk przed tymi wielogłowymi bestiami. Mało kto znał sposób na ich zabicie. Zaczęliśmy rozumieć: "elfy z nad bagna wiedzą jak to zrobić, wiedzą jak zniszczyć Slithidy"- przemknęło między nami. –
Macie rację, Hydry, ale mamy na nie sposób. -Wyjął zza pasa fiolkę. - To jest Haldara, trucizna działająca tylko w połączeniu z krwią Slithid. Jest tylko jeden minus tej trutki, jest za słaba na Hydry, dopiero godzinę po zatruciu bestia pada martwa. Jednak przez ten czas traci możliwość regeneracji. Czyli wtedy można je zabić, nawet zwykłą bronią. Nie mamy zbyt wiele czasu, więc nie możemy użyć podstępu.- W tym momencie zamilkł, chciał dać nam czas do namysłu. Po chwili ponowił - Uważam, że powinniśmy zorganizować drużynę elfów którzy podczas walki z wrogiem zajmą się Hydrami. Proponuję by były to elfy potrafiące perfekcyjnie posługiwać się bronią ostrą...- znowu się zatrzymał, tym razem czekał na ochotników.
Zrozumiałam to od razu, przemyślałam szybko i postanowiłam się zgłosić. Wystąpiłam więc do przodu.
-Z całą pewnością przydałyby się łuki, mój i dwudziestu elfów z klanu Lethear jest do waszych usług.- Spojrzałam na mojego kal'e, ten pokazał swoją zgodę.
Do przodu wystąpił również wódz jednego z klanów, z gór.
-Macie też do dyspozycji trzydziestu najlepszych wojowników z klanu M'hatag. Oczywiście nie możecie iść "tak" na przeciwko Hydrom otrzymujecie również od nas wszystkie nasze bestie z gór.- Po chwili wszyscy kal'e z gór oddali do naszej dyspozycji swoje bestie. W sumie trochę się tego uzbierało.
-Bardzo dobrze mamy pięćdziesięciu wojowników i czterdzieści Stworzeń z gór, ale to dalej za mało. Hydr jest około stu, więc przyjmijmy, że potrzeba nam jeszcze przynajmniej ze czterdziestu wojowników.
Tym razem wystąpił do przodu drugi kal'e elfów z bagna.
- Prawda Stel'zimie że jesteście bardzo dobrzy w magii i macie to swoje sposoby na Hydry, ale nikt jak moi elfowie nie zna się na zabijaniu tych bestii. Więc daję wam do dyspozycji wszystkich wojowników z klanu Hald'ghaz. -Było nas już prawie trzystu. Wychodząc jako pierwsza obawiałam się, że poza mną i moimi elfami nie zgłosi się nikt więcej. Wtedy czułam się taka dumna z siebie, ale czekało nas jeszcze zadanie bardziej niebezpieczne i odpowiedzialne od walki z Werterami. Gdyby nam się nie udało reszta elfów nie miała by szans.
-Dziękuję wszystkim. Trucizny na Hydry mamy mnóstwo więc każdy spokojnie może wziąć jej ile chce. Proponuję atak za trzy godziny. Proszę przedstawić rozporządzenia wszystkim swoim elfom i stawić się na przegląd za dwie.- Wszyscy liczyli się ze słowami Stel'zima, choć nie bardzo wiedziałam czemu.
Rozeszliśmy się, wtedy mój kal'e wziął mnie na bok.
- Muszę przyznać Eterwim, że już dawno powinienem to zrobić. Uważam, że jesteś już wystarczająco doświadczona w walce, abym mógł przekazać tobie stanowisko kal'e.
- Drogi Werlihu, mylisz się nie jestem gotowa. I nie wiem czy kiedykolwiek będę gotowa. I wszystko rozstrzygnie się tego dnia. Jeżeli sprostam temu zadaniu, to będzie oznaczało, że jestem w stanie dowodzić klanowi.- odparłam. Źle się czułam, miałam przed oczami obraz na którym ziemia usłana była trupami elfów. Wiedziałam, że tak będzie jednak musiałam iść do walki z podniesioną głową...-Kobieta znowu zaczęła coś wspominać. Ołin słuchał z uwagą. Eterwim opowiadała tak umiejętnie, że chłopakowi wydawało się jakby był przy tym osobiście. Widział twarze poszczególnych elfów. Agnies również słuchała z uwagą, nigdy wcześniej nie słyszała by jej znajoma opowiadała komukolwiek coś z przeszłości. Nagle zaczęła opowiadać historię przyłączenia się elfów do Wielkiej Wojny między Smokami i Hydrami. Dziewczyna wiedziała, że Eterwim nie przepada za Smokami. Uznawała tylko Grego, który był bogiem-smokiem.
- Przez całe dwie godziny wojownicy z Hald'ghaz dawali nam rady, między innymi, że najlepiej jest zadawać cios między oczy każdej z Hydr. W końcu rozpoczął się przegląd. Elfy nazwały nas Heo'drami, co oznaczało "Pogromcy Hydr", jak Agnies wie później podobnie nazwali się ludzie zajmujący wytępianiem Slithid. Zostaliśmy podzieleni na małe grupy liczące od trzech do dziesięciu osób. Każdej drużynie przydzielona została jakaś górska istota. Ja należałam do drużyny z jednym elfem górskim i pięcioma bagiennymi oraz z Quadiwą. Jakie było moje zdziwienie, kiedy powiedzieli mi, że będę musiała wsiąść na tego latającego potwora. Do tej pory bałam się kontaktu ze stworzeniami takich rozmiarów. Jednak gdy reszta mej drużyny rozsiadła się gotowa do startu, ja zrobiłam to samo okazało się, że nie jest to takie straszne. Grupy Heo'drów z Quadliwami miały wystartować jako pierwsze. Przelecieć nad wrogiem i ostrzelać Slithidy z zatrutych strzał. Do tego też bagienni mieli jakieś dziwne ostrza dość dużych rozmiarów. Podobno to też była broń zasięgowa. Nie bardzo wtedy mogłam zrozumieć jak taka broń może być zasięgową. W ostatniej chwili po dokładali do każdej z grup po jednym z magicznych elfów, aby ci ciskali w Hydry z czarów. Nam przypadł jeden z elfów z nad Wielkiego Jeziora.
-Dokopiemy im, następnym razem pomyślą sto tysięcy razy nim zaczną z elfami!- Powiedział do nas górski, który miał kierować naszą Quadliwą. Chciał podnieść nas na duchu, ale nasza misja była zbyt ważna, więc przejmowaliśmy się okropnie.
-Startujecie, za chwilę.- Powiedział kal'e klanu M'hatag, wiadomym było wśród elfów , że on Far'sguk jest najlepszym wojownikiem posługującym się mieczem, siedział na największej Quadliwie. Jego miecz Althaz był znany również między ludźmi. Ale sam Far'sguk pamiętał jeszcze czasy gdy elfy nie miały podziału na rasy i klany, a Smoki jeszcze nie przybyły do K'mwair. Skupiłam się całkowicie. Siedziałam na grzbiecie Quadiwy i czekałam na start. W kołczanie miałam tylko trzydzieści strzał, do myśli o nadchodzącej śmierci zdążyłam się przyzwyczaić.
-Mam nadzieję, że zdążę wystrzelić wszystkie strzały.- Pomyślałam. Usłyszałam jak elfy modlą się do swoich bogów - każda rasa uznaje innego boga.- Sama zaczęłam modlić się do Ethiry, bogini leśnych elfów. Miałam w rękach Selegara- ściskałam go mocno - i amulet od strażnika na szyi.
-Startujemy!!!- nagle krzyknął Far'sguk. Wszystkie Quadiwy jednocześnie uderzyły potężnymi skrzydłami i dwadzieścia ogromnych latających bestii znalazło się w powietrzu. Pierwszy raz leciałam na czymś takim, więc nie byłam przyzwyczajona i bałam się, że spadnę. Lecieliśmy już nad Wzgórzem Rozpaczy. Zaraz za nami ruszyła reszta elfów. Byliśmy już nie daleko od wroga, bagienni wstali, aby przygotować się do rzutu tymi dziwnymi ostrzami. Ja również wstałam. Naciągnęłam jedną zatrutą strzałę na cięciwę i gdy miałam już w zasięgu pierwszy cel wypuściłam strzałę, ta poleciała gładko...- a zresztą wiesz, sam strzelałeś z Selegara.- Pocisk spokojnie uderzył w jedną z głów Hydry, która opadła bezwładnie. To był sygnał, w następnej sekundzie ze wszystkich stron świsnęły strzały leśnych elfów. Rozległ się ogłuszający pisk atakowanych Slithid. Werterowie byli rozkojarzeni, poderwani zaczęli biegać na wszystkie strony. Magowie z Quadliw, zaczęli ciskać różnymi zaklęciami najczęściej błyskawicami, aby oślepić wroga. W końcu i bagienni znaleźli zasięg, rzucili swoimi ostrzami które okręcając się ścinały głowy bestii. Następnie wracały, do ich własnych rąk. Wrodzy łucznicy dorwali się do łuków i zaczęli ostrzeliwać Quadiwy... Świst strzał, pisk Hydr, krzyk ludzi i dobiegających ze wzgórza elfów zlał się w odgłosy wojny. Wiedzieliśmy, żeby zniszczyć Slithidę musimy zniszczyć wszystkie jej głowy, ale strzały wroga zaczęły latać tak gęsto, że nie było szans cokolwiek spostrzec. Armia elfów i ludzi zderzyły się. Wtedy nie zwracaliśmy na to uwagi, bo mieliśmy ważną misję, ale to często wracało w snach. Trolle i Ralhimy roztrącały na wszystkie strony ludzi i pędem biegły do Hydr. Strzały strąciły już większość naszych Quadliw, my mieliśmy wspaniałego tresera, który omijał chmury strzał. Moje strzały z dużą prędkością były wystrzeliwane.- Eterwim mówiła coraz szybciej i bardziej chaotycznie, nie wiedziała o czym opowiadać w danej chwili, więc próbowała opisywać wszystko. Ołin i Agnies jeszcze z większym zainteresowaniem słuchali, opowieści. Czasami mieli wrażenie, że są tam między walczącymi i widzą co się dzieje. Jednak tak nie było stali w Cilii, wiele kilometrów i lat od miejsca i czasu bitwy.- Zostało mi dziesięć strzał gdy spostrzegliśmy nowe zagrożenie, wśród wojsk wroga stałą olbrzymia Hydra różniąca się od innych wzrostem i ilością głów( tych zamiast trzech posiadała, aż kilkanaście), rozrzucała elfy na wszystkie strony. Elf który kierował naszą Quadliwą dmuchnął w jakiś przedmiot z którego wydobył się dziwny dźwięk. Wszystkie pozostałe latające stworzenia( było ich już tylko trzy: nasz, ten kierowany przez Far'sguka i jeszcze jeden) ruszyły w kierunku wielkiego Slithida. Zaczęłam strzelać do olbrzyma, szczerze już tylko moje strzały leciały z Quadliw, to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy, albo reszta moich elfów zginęła albo skończyły im się strzały. Nagle podfrunął do nas Far'sguk.
-"Skacz!!!"- usłyszałam. Posłuchałam go, ścisnęłam Selegar i skoczyłam... W samą porę, bo Quadliw na którym leciałam oberwał z kilku strzał i spadł na ziemię. Natychmiast został zasypany przez ludzi, widziałam tylko jak kilku ludzi padło bez głowy lub ręki trupem. Na stworzeniu Far'sguka poza nim samym było jeszcze dwóch elfów z nad bagna. Jeden z nich przekrzykując harmider.
- Widzisz tego wielkiego Slithida!? To jest Ghetril! Znacznie bardziej niebezpieczny od pozostałych wielogłowych potworów. Pluje kwasem, który wypala wszystko na swojej drodze. Musimy go zabić, bo inaczej możemy mieć problemy... -Więcej nie zdążył powiedzieć ponieważ pisk olbrzyma zagłuszył wszystko. Przelecieliśmy tuż obok Ghetrila. Zrobiliśmy okrąg i znowu zmierzaliśmy do potwora. Lecieliśmy tuż nad samą ziemią. Quadliw potężnymi uderzeniami skrzydeł wzburzał do góry chmurę kurzu, to pewnie dlatego przestaliśmy być pod ostrzałem. Jednak i nasza widoczność się zmniejszyła. Wokół olbrzymiej Hydry było niewielu ludzi. Wiadomym było, że mimo te bestie pomagały Werterom, to podczas walki nie zwracały kto jest wrogiem a kto nie. Tym bardziej przy Ghetrilu był strach, kwas którego używał, był nie bezpieczny dla wszystkich. Byliśmy już bardzo blisko, więc wycelowałam w jedną z głów.
- Czekaj!!!- wrzasnął jeden z elfów, z nad bagna.- Może udałoby nam się obrócić tę bestię przeciwko Werterom. Musielibyśmy zwrócić ją w drugą stronę- nie trzeba było długo czekać Far'sguk usłyszawszy o tym ruszył w kierunku potwora. Nasz Quadliw okrążył go kilkakrotnie. Ghetril zauważył nas i plunął kwasem, ale błyskawiczna reakcja Górskiego Elfa pozwoliła nam uniknąć śmierci. Wznieśliśmy się kawałek do góry i chcieliśmy już uciekać w stronę wroga, ale bestia ruszyła w kierunku elfów. Naciągnęłam zatrutą strzałę na cięciwę i strzeliłam w ogromny ogon Hydry. Dopiero wtedy spostrzegłam, że poza wielkością i ilością głów bestia różni się od innych Slithid jeszcze tym, że posiada odnóża. Moja strzała wbiła się w jeden z trzech ogonów Ghetrila, który zapiszczał tak głośno, że na chwilę straciłam słuch. Spojrzałam w kierunku potwora ten kroczył w naszą stronę. Far'sguk pogonił Quadliwa do ucieczki. Hydra mimo, że taka olbrzymia przemieszczała się z dużą prędkością. Wznieśliśmy się trochę wyżej w powietrze, ponieważ zbliżaliśmy się w kierunku Werterów. Ostrzał na nas ponowił się. W dole elfy walczyły z ludźmi. Zakręciliśmy w kierunku łuczników ludzkich, aby potwór nie staranował naszych pobratymców. W uszach słyszałam tylko pisk. Strzały leciały jeszcze gęstniej w naszym kierunku- Far'sguk okazał się wspaniałym pilotem, jak to kiedyś nazwali treserów Quadliwów ludzie z E'ntheir.
- "Arwis"- wypowiedziałam zaklęcie - mimo że leśne elfy nie za bardzo znają się na zaklęciach, to jednak umiemy sobie poradzić bez strzał- w moim ręku pojawiła się świecąca strzała. Wystrzeliłam ją z łuku w kierunku wroga. Powtarzałam tą czynność kilkakrotnie. Elfy z bagna rzucały swoimi ostrzami, manewry Far'sguka utrudniały trochę ponowne ich chwytanie, lecz jak się okazało ta oręż była magiczna i mimo wszystko wracała. Po chwili, łucznicy wroga zmienili cel ostrzału na Ghetrila. Większość ludzi poodskakiwała na boki przed samą bestią, ale ci odważniejsi (albo głupsi), pozostawali...Hydra nie zatrzymywała się...pozabijaliśmy w ten sposób wielu Werterów. Jednak w końcu i oni powalili potwora. Znowu zaczęli nas ostrzeliwać. Wznieśliśmy się wyżej, już nie bałam się latać. Stałam na dwóch nogach, utrzymując równowagę i strzelając w ludzi z nieba magicznymi strzałami. Rozejrzeliśmy się czy są jeszcze jakieś Hydry, ale na szczęście już nie. Mogliśmy teraz w spokoju zabrać się za Werterów. Obniżyliśmy lot, ale okazało się, że nasz Quadliw jest ranny, ponieważ coraz słabiej machał skrzydłami. W pewnym momencie upadł na ziemi, mieliśmy szczęście, że Far'sguk obniżył chwilę wcześniej lot. Spadliśmy między kilkoma łucznikami wroga. Lecz nim połapali się w całej sytuacji, bagienne elfy użyły swoich ostrzy i odrąbały im głowy. Podbiegłam do nich i wzięłam z ich kołczanów strzały dla siebie. Gdy odwróciłam się, moi towarzysze walczyli już z ludźmi. Po krótkim pokazie stwierdziłam, że ostrza Hald'ghazów sprawdzają się równie dobrze w walce bezpośredniej nie gorzej niż w zasięgowej. Wystrzeliłam kilka strzał we wrogów. Jak zawsze moje strzały trafiały niechybnie w głowy ludzi. Gdy uporaliśmy się z najbliższym wrogiem, każdy z nas zaczął oglądać się za elfami którym mogłaby przydać się nasza pomoc. W oddali zauważyłam zielone płaszcze leśnych elfów, lecz nawet na mój wzrok byli za daleko bym mogła spostrzec czy to klan Lethear do którego należałam. Chociaż to i tak nie było ważne, elfy w niebieskich skórach(z całą pewnością były to elfy z nad Wielkiego Jeziora) ciskały różnokolorowymi zaklęciami w każdego człowieka który próbował zbliżyć się do łuczników. Za to z drugiej strony, zupełnie nie daleko nas, w znacznie mniejszej grupce ostatkami sił obraniali się różnokolorowi elfi. -
-Tam- poinformowałam towarzyszy. Natychmiast ruszyliśmy na pomoc. Biegnąc wystrzeliłam dwie strzały następnie zatrzymałam się i zaczęłam ostrzał z miejsca. Far'sguk w towarzystwie dwóch członków klanu Hald'ghaz wpadli w znacznie liczebniejszy oddział ludzi. Wypolerowane zbroje wroga nic mu nie pomagały. Co chwila padał kolejny rycerz. Werterowie w większości walczyli mieczami i obrania li się tarczami, ale potężne ciosy zadawane przez Far'sguka zmuszały ich do obniżenia osłony... Elfy Bagienne stosowały technikę błyskawicznych ciosów ciętych. Odpowiednia konstrukcja ostrzy pozwalała na to znakomicie. Nagle w moją stronę ruszyło kilku wojowników. Nim dobiegli ściągnęłam pięciu z łuków, ale gdy byli za blisko wyciągnęłam z pod płaszcza mój krótki miecz. Mimo, że nie potrafiłam najlepiej nim walczyć to nie uciekałam. Podeszli mnie z dwóch stron. Wbiłam miecz w gardło pierwszego i zrobiłam półobrót. Wymanewrowałam Wertera i znalazłam się tuż za nim. W lewym ręku dalej trzymałam łuk, chwyciłam go oburącz i błyskawicznie naciągnęłam na cięciwę strzałę. Rycerz odwrócił się, a ja wypuściłam strzałę w jego twarz ... krew obryzgała mnie. Podeszłam do pierwszego trupa i wyjęłam mój miecz z jego gardzieli, mimo że był w krwi schowałam go do pochwy. Wróciłam na swoje stanowisko strzelnicze i znowu zaczęłam ostrzeliwać wroga. W końcu rozprawiliśmy się z grupą napastnika, choć był liczniejszy. Wtedy z oddali dobiegł do moich uszu dziwny dźwięk. Po samym jego brzmieniu zrozumiałam, że nie jest to nic dobrego. Zwróciłam się w stronę z której dobiegał głos nieszczęścia. W oddali spostrzegłam armię Goblinów. Wiadomym jest, że elfy i Gobliny od dawien dawna nie darzą się szacunkiem, powiem więcej od tamtego ranka wprost nienawidzimy się. Te okropne i chciwe karły chcąc zarobić, przyłączyły się do Werterów. Ze strony gór zmierzało ku nam ponad pięćdziesiąt tysięcy paskudnych żołnierzy. Wśród nich wyróżniały się ogromne Trolle z podziemi. Było ich około stu, a każdy walił w ogromny bęben. Byli jeszcze za daleko, aby inne elfy mogły je spostrzec. Jednak Leśne Elfy miały wspaniale wyczulone zmysły. Z całą pewnością już nie jeden spostrzegł zbliżające się nowe niebezpieczeństwo. Nie miałam czasu, aby ostrzec innych.
-Nim przybędą musimy się uporać z Werterami. -pomyślałam sobie i ze zdwojoną siłą, lecz z osłabionym duchem ruszyłam w kierunku towarzyszy moich oraz elfów, których dopiero co ocaliliśmy. Nie wiedząc co powiedzieć krzyknęłam do nich - Musimy się spieszyć, idą posiłki.- na tę wieść zmęczeni ożywili się nagle. Ich reakcja mnie zdziwiła. Myślałam... nieważne co myślałam. Ruszyliśmy w stronę kolejnych walk. Wraz z kilkoma ocalonymi elfimi łucznikami zaczęliśmy ostrzał z bezpiecznej odległości. Każdy strzał był bez pudła. Nie mieliśmy zbyt wiele strzał, a te wyczarowywane przez nas nie były zbyt skuteczne na ludzi ci posiadali dość odporne na magię zbroje. Kolorowe pociski przy zderzeniu, powiedzmy z hełmem Werterów, rozpływały się w powietrzu. A więc kolejno zaczęliśmy zabijać beznadziejnych ludzi. Licząca już dwudziestu wojowników grupa elfów pod dowództwem Far'sguka wpadła w kolejny oddział rycerzy. Ja naciągnęłam już przedostatnią strzałę z kołczanu, wcześniej zabraną od poległych elfów. Ludzkie strzały nie do końca słuchały naszych poleceń i często skręcały na bok, więc nie próbowałam nawet ich szukać. Szepnęłam do swojej strzały Ferthal Gardad, czyli leć prosto do celu. Oczywiście pocisk posłuchał i już po chwili powalił człowieka siedzącego na koniu i ściskającego mocno chorągiew przedstawiającą Stugłową Hydrę, godło większości ludzi z nad Wielkich Bagien. Zauważyłam, że elf w złotej zbroi zwalił zwłoki chorągwiarza z konia i sam na niego wskoczył. Chwyciłam drugą strzałę i powtarzając prośbę wystrzeliłam ją. Ta uderzyła, przebijając tarczę roztrącającego na prawo i lewo elfy Wertera. Nie mając innego wyjścia wyczarowałam sobie pocisk i wystrzeliłam w losowy tłum. Ponieważ dostrzegłam, że ludzie zauważywszy nas zaczęli ostrzał. Cofnęłam się, cudem omijając trafienia. Trzej inni łucznicy nie mieli takiego szczęścia i padli na ziemię martwi. Ja również upadłam, ale tylko dlatego, że usłyszałam z tyłu świst strzały, która zaraz po moim uniku przeleciała tuż nad moją głową. Przeczołgałam się po ziemi w stronę poległych łuczników z których poza mną przeżyło tylko dwoje. Wyciągnęłam z kołczanów poległych pozostałe strzały i poprzekładałam je do swego. Ludzie myśląc, że zastrzelili już nas wszystkich zaprzestali ostrzał.
-Ktoś zauważył może ilu ich było?- zapytałam, pytanie kierując do leżących koło mnie dwóch ocalałych elfich łuczników. Ziemia na której leżeliśmy brudna była od krwi.
- Trzech od Khartsi, ale z całą pewnością jest ich więcej.-odparł Leśny pobratymiec z klanu żyjącego w pobliżu naszego lasu. Był przerażony, mimo to zachował czystość umysłu. To właśnie jedna z cech elfów.
- Tak, więc ty weźmiesz tych. Ja od strony Whartsar, a ty Nocny Elfie - poznałam od razu z jakiego klanu pochodzi ponieważ ta rasa elfów miała na twarzy specyficzne malowidła przez ludzi z E'ntheir zwane tatuażami, a przez nas Ferthah- weźmiesz tych po lewej. Jeżeli okaże się, że jest ich za dużo, padamy na ziemię. A więc na mój sygnał - każdy przygotował się biorąc po jednej strzale do ręki - już!- Krzyknęłam, wszyscy poderwaliśmy się i trzy sekundy później, jak na komendę wystrzeliliśmy po strzale. Oczywiście natychmiast padły trupy. Szybko wystrzeliliśmy po kolejnej strzale. Wszystko działo się tak szybko, że nim ludzie połapali się zestrzeliliśmy około czternastu ludzkich łuczników. Wtedy zauważyłam, że jeden z moich nowych współ towarzyszy padł na ziemię. My zaraz uczyniliśmy to samo.
- Co się stało?- zapytał Nocny Elf, nasz przyjaciel nie wyglądał na rannego. Ale oczywiście trudno to byłoby stwierdzić, byliśmy przecież wysmarowani ziemią i krwią braci.
- Nic mi nie jest, zabrakło mi po prostu strzał.- odparł zapytany. Wraz z nocnym wyciągnęliśmy z kołczanów strzały i podzieliliśmy je po równo, aby każdy miał szansę zabić tylu samu wrogów.
- Na moją komendę- znowu zasygnalizowałam- teraz...
- Przepraszam, czy ma może Pani strzały ze stalowymi grotami? - przerwał Eterwim jakiś mężczyzna, który właśnie co podszedł do jej stanowiska.
Kobieta trochę wybita ze wspomnień, zastanowiła się szybko nad pytaniem.-Przepraszam, ale zostały mi tylko gert'hantowe strzały.- odparła.
- Więc proszę mi podać trzydzieści.-powiedział mężczyzna po chwili zastanowienia. Miał na plecach powieszony łuk i kołczan, a przy pasie w pochwie trzymał miecz. Ubrany był w zwierzęce skóry. Ołin zastanawiał się jak ten człowiek może wytrzymać w takim grubym odzieniu, jak jest tak gorąco. Za to mieszkańcy Cilii patrzyli na mężczyznę z niesmakiem. Domyślali się pewnie, że jest to jeden z mieszkańców pobliskich lasów. Tam jest znacznie chłodniej niż na zewnątrz. Tylko nieliczni handlowali z takimi ludźmi. Tak się składa, że robiła to akurat Eterwim. Po odliczeniu żądanej liczby strzał podała je mężczyźnie, nie zwracając na liczne szeptane uwagi przechodniów, które oczywiście bezproblemowo słyszała, lecz udawała ,,głuchą". Człowiek wziął strzały i schował je do kołczanu.
-Ile płacę?- zapytał, sięgając po swoją sakiewkę przymocowaną do pasa.
- Posłuchaj, mam propozycję. Jak wiesz, nie mam za dużo czasu, a potrzebuję materiałów na nowe strzały. Więc powiedzmy tak: ty nic nie płacisz, ale przyniesiesz mi tyle gert'hantu, piór Ferter i gałązek Hasidi, ile uznasz za odpowiednie.- Mężczyzna uśmiechnął się.
-Oczywiście, przyniosę na pewno, ale dobrze wiesz, że możesz mnie szybko nie zobaczyć, więc przyjmij ode mnie te pięć sinów. - To powiedziawszy, położył na stanowisku, koło łuków pięć srebrnych monet.
-Dobrze niech ci będzie, wezmę je. – Kobieta uśmiechnęła się. To jeszcze przed chwilą Ołinowi wydało się po prostu niemożliwe. Człowiek odszedł i ruszył w kierunku wyjścia z miasta. Przez cały czas słońce grzało okropnie. Chłopaka znowu zaczynała boleć ręka, ten zwalał to właśnie na pogodę.
-I Eterwim, co było dalej? – zapytała Agnies, która zainteresowała się tą opowieścią.
-Później?- powiedziała półelfka takim tonem jakby nie dosłyszała – a to byłoby wprost niemożliwe. – Później była rzeź, ale o tym opowiem wam kiedy indziej, bo za dużo osób zainteresowało się naszą rozmową. – Stwierdziła. Mimo że młodzi nie bardzo zrozumieli, to zgodzili się z Eterwim.
-Mam tylko pytanie. – Powiedział Ołin, ponieważ coś mu od dłuższej chwili chodziło po głowie.
-Proszę bardzo, pytaj.- kobieta uśmiechnęła się znowu.
- A więc o co chodzi z Selegarem? – zapytał młodzieniec. Wiedząc, że Eterwim od razu zrozumie o co pyta. Jednak myśliwa uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
- Jak już powiedziałam wszystko dokończę następnym razem.- Gdy to powiedziała, podniosła jeden z łuków, który leżał koło Selegara i innych trzech łuków na wystawie.- Teraz młodzieńcze posłuchaj...- Mówiła jakby przerażona. Chłopak ujrzał w jej oczach nagły lęk.- Musisz jeszcze dzisiaj zabrać Agnies z Cilii.- Oboje, Ołin i Agnies zdziwili się bardzo, Eterwim jeszcze przed chwilą opowiadała im z taką pasją, a teraz...
- Co się stało?- Zapytała szybko przyjaciółkę młoda dziewczyna. Raczej nigdy nie kwestionowała próśb Eterwim, ale też nigdy ta nie prosiła ją o taką rzecz. Półelfka wręczyła długi bukowy łuk Ołinowi, a potem wyjęła zza pasa, mały kamyczek, który podała Agnies, gdy ta go zobaczyła, zrozumiała co to za przedmiot. Był to Getrab, który był specyficzną, magiczną formą przekazywania informacji. W tej samej chwili, gdy go dotknęła ukazał się jej mężczyzna, ten sam, który przed chwilą kupował u Eterwim strzały.
-Posłuchaj Urodzona z Łukiem, w stronę Cilli zbliżają się wojska wroga.- Powiedział szybko i niedbale kończąc wyrazy.- Do miasta dotrą za dwa dni. Dobrze wiesz, że nikt nie jest przygotowany na jego obronę, więc nie ma sensu go obronić, a gdybyśmy ich teraz ostrzegli to na pewno chcieliby się bronić, a wtedy Werterowie bez cienia skrupułów pozabijaliby ich. – Na chwilę przerwał. Agnies i mężczyzna stali w otchłani wypełnionej czernią. Widoczni byli tylko on i ona, nic więcej. Dziewczyna przeraziła się. Pierwsze co przyszło jej do głowy to, to że może jednak jakiś żart, albo „przeterminowana” wiadomość z okresu Wielkiej Wojny. Niedowierzanie to cały czas odczuwała przez pierwsze słowa nieznajomego.- Kiedy jednak zdobędą miasto bez żadnego oporu to z całą pewnością nie będą się niczego obawiali, przecież niewiedzą o istnieniu Miasta Uciekinierów, a jak nawet to z całą pewnością nie będą się spodziewali, że będziemy współpracowali ze Smokami. – Prawnie rzecz biorąc, Smoki były władcami tej części K’mwair. Więc gdyby oni pomogliby mieszkańcom Cillii, to złamaliby układ zawarty z nimi, dlatego też Werterowie mieli duże prawo przeoczyć ich w swoich kalkulacjach.
- Liczymy na twoje wsparcie i mamy nadzieję, że podejmiesz słuszną decyzję i zaufasz pomysłowi naszego wodza.- W tym momencie wiadomość się kończyła. Dziewczyna ujrzała błysk, więc przymrużyła oczy, gdy je otworzyła stała już koło Ołina i Eterwim. Agnies zrozumiała, że kamień był zaczarowany w taki sposób, aby nawet chwili nie zajmował na odczytanie wiadomości w nim zawartej, dlatego ona sama (ani nikt inny) nie zauważyła kiedy wiadomość odczytała kobieta, a potem nikt nie zauważył jak zrobiła to ona.
-Czy to prawda?- Zapytała niepewnie z nadzieją, że półelfka oświadczy, iż to był tylko żart. Z drugiej strony była przekonana o tym podświadomie. Szczerze powiedziawszy, to wszyscy wiedzieli, że ten dzień nastąpi, ale nikt nie spodziewał się, takiego szybkiego kontrataku przeciwnika. Jeszcze przed godziną uśmiechała się i cieszyła z nowo zawartej znajomości, a teraz to wszystko wydawało jej się takie głupie. Już w czasie odczytywania wiadomości zaadresowanej do Eterwim, Agnies burzyły się myśli. W tej chwili zaczynała boleć ją głowa.- Dlaczego atakują akurat teraz?- Zastanawiała się dziewczyna. - W jaki sposób Werterowie tak szybko odzyskali siły od końca ostatniej wojny, której początkową walkę jeszcze przed chwilą opisywała łuczniczka? A poza tym kto tym razem dowodził wrogiem?- To pytanie było trafne, poprzednia wojna skończyła się po pojmaniu, którego dokonała Super Elita (oddział stu kilkudziesięciu najlepszych wojowników, różnych ras, do którego między innymi należała również Eterwim). - Czemu na sam początek próbują podbić miasto tak bardzo oddalone od granicy i do takiego zupełnie nie nadające się na punk strategiczny? – Na to pytanie nie znała odpowiedzi, ale ta była oczywista. Wróg zdobył twierdze Teorii pilnujące granicy, ale przez zdradę kilku ludzi nikt nie mógł wiedzieć o tym w centralnej części państwa.
Ołin pytaniem dziewczyny był zdziwiony, ponieważ nie wiedział o co ona pyta. Ale jeszcze bardziej zaskoczyła go odpowiedź półelfki.
- Teraz widzisz, że musicie uciekać, bo lada moment może się tu zjawić wróg.- Teraz chłopakowi podała dwa skórzane kołczany pełne najlepszych strzał, jakie miała na stoisku. – Musicie iść do Miasta Uciekinierów i tam na mnie czekać.- Powiedziała po chwili, przewidując jakie pytanie za chwilę Agnies by zadała.- Tylko wpierw muszę załatwić kilka spraw.
- A czy...- zaczęła dziewczyna niepewnie- ...mogę zabrać ze sobą ojca?- Wiedziała jaką odpowiedź usłyszy, ale musiała spróbować.
- Niestety twój ojciec jako gubernator tego miasta musi tu zostać inaczej nasz plan może się nie udać.- Odpowiedziała kobieta, a Agnies nie miała nawet zamiaru z nią się kłócić. Ufała jej na tyle, że bez zastanowienia mogła powierzyć jej swoje życie, a także życie swego ojca.
-A więc zrobisz to o co cię proszę?- Zapytała po krótkiej chwili kobieta. Ołin już od dłuższego czasu nie rozumiał o czym obie piękności mówią.
- Jeżeli uważasz, że to najlepsze wyjście, to owszem i uczynię wszystko co rozkażesz.- Odparła z miłością do przyjaciółki. Agnies darzyła łuczniczkę uczuciem jakim córki kochają matki, której mimo wszystko ona sama nie znała. Nie wiem, być może to, że półelfka była niegdyś w podobnej sytuacji sprawiała, iż obie wspaniale się rozumiały. Emelian, rodzona matka dziewczyny zmarła przy jej narodzinach.
- Więc jak już mówiłam musicie się udać do Lasu Uciekinierów i gdy spotkacie któregoś z nich to powiedzcie, że ja was przysyłam i wkrótce do nich dołączę.- Gdy to powiedziała podeszła do chłopca i ze słowami: -Pilnuj jej najlepiej jak potrafisz.- Poklepała go po ramieniu. W tej samej sekundzie Ołina przeszył okropny ból, który tak jakby miał początek w głowie, a koniec w całym ciele... |
|