Anger of Dragon |
Wysłany: Pon 18:17, 18 Gru 2006 Temat postu: Gniew Smoka roz. 5 "Jefrewgowie" |
|
Roz. V „Jefrewgowie”
Każdy z nas ma moment
Że denerwuje go każdy człowiek
Wtedy- nie wiem czy uwierzycie
Postanawia żyć skrycie
W Lesie Wilków czarnowłosy chłopak w towarzystwie A’khary, dalej wędrował. Nie wiedział dlaczego, ale szybko zaprzyjaźnił się z ptakiem z ciekawskim, choć ciepłym spojrzeniem. Młodzieniec, coraz bardziej przyzwyczajał się do scenerii, która na początku wydawała się mu taka dziwna. Ból głowy powoli ustępował, przy czym mgła zasłaniająca jego przeszłość, również malała, jednak była jeszcze zbyt nieprzenikniona by móc zza niej coś ujrzeć. Nie wiedział dlaczego, ale z każdą chwilą coraz bardziej był przekonany, że nie powinien jednak patrzeć w to co było kiedyś. Czuł, że w jego przeszłości było coś sprzecznego z teraźniejszością.
-Chciałbym wiedzieć jedno jak mam na imię.- Powiedział w pewnym momencie, słowa kierując do ptaka. „Rozmawiał” z nim odkąd się obudził sam, w środku dzikiej puszczy. Oczywiście A’khara mu nie odpowiadała, ale gdy kierował do niej jakiekolwiek słowa, nie czuł się samotnie. Tym jednak razem do jego mózgu napłynęło słowo.- Arin.- Powiedział na głos, a ptak pieszczotliwie uszczypał go w ucho. – Więc na imię mam Arin.- Powtórzył po chwili namysłu. Wątpił czy naprawdę ma tak na imię, ale to które właśnie wymyślił spodobało mu się.
Od przebudzenia Arina minęło już kilka godzin, a przez cały ten czas wędrował po lesie. Teraz znowu zaczął głodnieć, więc rozglądał się za jakimiś owocami. Nietrudno było znaleźć krzak z pięknymi fioletowymi jagodami wielkości jabłek, ponieważ ich metrowe krzaki rosły bardzo gęsto. Chłopak podszedł do jednego z nich i zaczął zrywać owoce. Po zerwaniu kilku położył je koło siebie i miał już jeden ugryźć, gdy wytrąciła go mu z ręki A’khara.
-O co chodzi jestem głodny!- Lekko zaniepokoił się chłopak, ale zaraz wziął do ręki drugi owoc i chciał go już ugryźć, gdy znowu z ręki wytrącił mu go ptak.- No o co ci chodzi? Nie można już spokojnie zjeść? A może ty też chcesz?- Zapytał pokazując kolejny duży owoc, jeszcze większy i ładniejszy od poprzednich. I znowu pokierował go do ust, ale w głowie zabrzęczały mu słowa –„A może one są trujące?”- Powtórzyły się kilka razy, jak echo w mózgu.
-One są trujące?- Zapytał A’khary. Ptak skinął głową, a przynajmniej tak się wydawało Arinowi. Chłopak odrzucił owoc za siebie i wstał.- Więc co mam zjeść?- zapytał, a ptak zaraz zaczął lecieć w jakimś kierunku, co chwila się zatrzymując. Młodzieniec podążał za nią. W końcu podleciała do jakiegoś wysokiego drzewa i zatrzymała się na jego gałęzi. Po chwili doszedł i jej przyjaciel.
Drzewo miało ze czterdzieści metrów wysokości, a pierwsze gałęzie zaczynały się dopiero na trzydziestu metrach i kończyły się z metr przed czubkiem korony. Arin podrapał się w głowę. Zastanawiał się jak zdobyć wielkie owoce zwisające z gałęzi. Wokół drzewa nie było ani jednego z nich.
-Może byś mi pomógł?- Zapytał swojego towarzysza. A’khara zleciała z drzewa i zaczęła skubać coś w ziemi. Chłopak patrzył na nią uważnie, aż wyjęła spod niej robaka i zjadła.- Jeżeli to ma być pomoc to dzięki.- Odpowiedział Arin, po czym dodał.- Ale przynajmniej ty już będziesz najedzony, więc nie będę musiał się dzielić.- Wykrzywił usta w dziwacznym uśmiechu. Ale przez jego głowę przemknęła myśl.- Albo będziesz „najedzona”.- Poprawił sam siebie.
Arin zdjął poszarpaną bluzę i położył ją na ziemi, po czym zaczął się wspinać po drzewie, obejmując je całe. Jednak co chwilę się zsuwał, więc zrezygnował z tego. Rozejrzał się uważnie i spostrzegł gruby kij leżący pod drzewem obok. Chłopak podniósł go i zrobił zamach, ale zaraz przed pniem drzewa owocowego kij zatrzymał się jakby odpychany magiczną siłą. Arin napierał całą siłą, ale to nic nie dawało. Przez jego głowę przeleciała kolejna myśl.
- Drzewo też czuje. Nie wolno go ranić...?- Wymamrotał, po czym odłożył kij. Zaczął się znowu zastanawiać, ale było to trudne, bo zaczęło mu burczeć w brzuchu.- Proszę, powiedz mi co mam zrobić, aby zdobyć te owoce?- Zapytał, zwracając się do A’khary. Przez jego głowę przemknęła kolejna myśl, ale tym razem Arin wyodrębnił słowa, jakby nie jego umysłu.- „Wystarczy poprosić drzewo, a ono da ci to o co je poprosisz”. Chłopak sceptycznie biorąc się do roboty, podszedł do drzewa i pogłaskał jego korę.
-Proszę Cię... ee... drogie drzewo... ee... widzisz no jestem taki głodny, a nie mam czego zjeść, więc no... ee... czy mógłbym poprosić o tego... kilka owoców?- Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo, usłyszał jakby szelest liści. Arin spojrzał w górę, wprost na niego leciał owoc, więc szybko odsunął się o krok. Pochylił się aby podnieść, nieznane mu pożywienie wielkości dużego arbuza, ale przypominające mu raczej owłosiony sześcian, jednak wyprostował się jeszcze.- Dziękuję ci bardzo.- Powiedział i dopiero wtedy podniósł owoc.
Przez około pięć minut próbował otworzyć dziwny fruit, ale nic nie pomagało, nawet kiedy powiedział „proszę”. Najwidoczniej owoc nie chciał dać się zjeść. Arin nim potrząsał, próbował gryźć i już miał poobijać go ze złości kijem, gdy podleciała do przyjaciela A’khara, która siadła na owocu i tak jakby pogłaskała go swym skrzydłem i wzniosła się do góry. Gruba skóra koloru czerwonego odpadła, zostawiając w rękach chłopca coś przypominające kawior, tyle że barwy zielonej.
W smaku owoc przypominał Arinowi coś z przeszłości, ale znowu nic nie udało mu się nic więcej przypomnieć. Ogólnie to co teraz jadł, było bardzo dobre. Po chwili do uczty przyłączyła się i A’khara, a chłopak nie miał nic przeciwko.
-Nie wiesz dlaczego to wszystko wydaje mi się takie dziwne?- Zapytał po długim namyśle chłopak. Przez jego głowę przeleciała pewna myśl.- No to, że trzeba prosić drzewa o jedzenie, to że słońce tak mocne grzeje, nie pomagają nawet drzewa, które tak szczelnie zasłaniają nas przed promieniami no i Ty...- Zatrzymał się na długą chwilę, ale nie słyszał odpowiedzi w swojej głowie. Zaś A’khara patrzyła mu prosto w oczy. Nie usłyszał odpowiedzi.
...
-Arin...- Wyszeptał Ołin przebudziwszy się ze snu, które w jednej sekundzie odpłynął, tak samo i imię czarnowłosego chłopca. Młody łucznik jechał na koniu. Na klatce piersiowej czuł mocny uścisk delikatnych i tak wspaniale pachnących rąk. Wiedział, że trzymała go Agnies, która najwidoczniej nie zauważyła przebudzenia chłopca. Ołin nie spieszył się by ją o tym poinformować... Jej dotyk był taki miły i ciepły...
Agnies i Ołin jechali konno, przez piaszczystą drogę wśród morza otaczających wszystko łąk. Zmierzali w kierunku ogromnego lasu. Droga którą podążali prowadziła tylko i wyłącznie do Lasu Uciekinierów, więc nie była zbyt często używana, dlatego też była taka podniszczona. Na prawo chłopak spostrzegł wysokie, zielone wzgórze, na szczycie którego rosło ogromne, stare drzewo.
Przez głowę Ołina nagle przemknęła dziwna niepokojąca myśl.- A co jeżeli to kolejny sen, bo chyba obrona Erterlii była snem?!- Próbował sam siebie przekonać, ale nagle zamieszało mu się w żołądku i zeskoczył, a raczej spadł z konia, po czym zwymiotował na żółty piach. Stało się tak na wspomnienie goblinów, których pozabijał. Usłyszał płacz wiatru, a potem słowa bardzo odległe, choć bez jakiegokolwiek głosu: -On wie!!!- Z jego oczu popłynęły łzy.
Agnies również zsiadła z konia i pochyliła się nad nim.- Co ci się stało?- Zapytała opiekuńczo. Niebo było czyste, nie widniała na nim nawet maleńka chmura. Słońce grzało jak zawsze na K’mwair- niemiłosiernie.
-Nic mi nie jest.- Odpowiedział, spojrzawszy na anielską twarz dziewczyny.- W całym wszechświecie nie ma tak pięknej istoty.- Pomyślał, ale nie znał prawdziwego pojęcia słowa „wszechświat”, więc oczywiście się mylił...- Co się ze mną stało, dlaczego jedziemy konno?- Zapytał, choć już zaczął się gubić w tym co „przeżył” lub „prześnił”. Nie miał pojęcia co naprawdę miało miejsce, a co nie.
-Nie wiem. Eterwim dała ci łuk i poklepała po ramieniu, wtedy straciłeś przytomność. Razem z nią posadziłyśmy cię na koniu i zaczęłam jechać do Lasu Uciekinierów, aby tam poczekać z tobą na Eterwim.- Szybko, choć i tak z gracją wyjaśniła dziewczyna.
-Przez jaki czas byłem nieprzytomny?- Zapytał, choć nie miał pewności, że znajomość odpowiedzi na nie coś mu da. Ołin pomacał w okolicach kołczanu i stwierdził, że ma cały kołczan strzał.
-Około godziny, może półtora...-
-To nie możliwe!- Wymamrotał. Jego „sen” o obronie Erterlii trwał około ośmiu godzin. Nie miał dokładnej pewności, ale wiedział, że na pewno nie trwał półtora godziny. Chciał o tym powiedzieć dziewczynie i już otworzył usta, gdy zrezygnował z tego. Wolał jeszcze poczekać. Myśli w głowie Ołina kotłowały się jak we wrzącym kotle.- Co, jak dlaczego, po co?- Przychodziły mu na język pytania, ale czuł, że nie powinien ich zadawać.
-Musimy jechać.- Powiedziała Agnies po długiej chwili ciszy przerywanej pojękiwaniem wiatru. Nie czekając, na jakąkolwiek reakcję chłopaka, siadła na białym jak jednorożec koniu.
-Odpowiedz mi tylko jeszcze na jedno pytanie.- Powiedział, dalej nie ruszając się z miejsca. Wiedział, że o sen zapyta półelfki, ale wciąż nie miał pojęcia w co teraz się pakuje, a czuł pod skórą, że będzie to coś niebezpiecznego i to bardziej niż cokolwiek innego w jego dotychczasowym życiu. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że odpowie. – A więc, powiedz co się teraz wyprawia?
-Wiem, że to wyda ci się dziwne i pierwsze co, możesz uznać to za żart, ale uwierz: Eterwim w ten sposób nie żartuje.- Zaczęła spokojnie. Jej bardzo długie włosy, falowały lekko potrącane przez wiatr, który jakby tylko ją dosięgał, a chłopaka zostawił w spokoju.- Wróg, to znaczy Werterowie, idą na miasto Cilia, a my musimy się ratować uciekając do Lasu Uciekinierów, ale...- Tu zabrakło jej głosu. Ołin wiele zrozumiał, więc częściowo żałował zadania tego pytania. W Cilii został ojciec dziewczyny, dlatego niechętnie z niego odchodziła, ale ufała Eterwim dlatego usłuchała jej.
-Przepraszam. Już wszystko rozumiem. Nie musisz mi nic więcej mówić.- Powiedział szybko, ale robiąc długie przerwy przed każdym zdaniem. Potem już bez słowa wsiadł na konia (choć to przysporzyło mu drobnych problemów, dzięki czemu na twarzy Agnies znowu zagościł uśmiech).
Jechali jeszcze przez pół godziny, gdy dotarli do lasu. Stali przez chwilę na skraju wielkiego boru, aż w końcu znowu ruszyli na przód. Ujechawszy z kilometr w jego głąb dotarli do końca drogi. Agnies nie miała pojęcia, gdzie dalej powinni jechać. Nigdy jeszcze nie była w tym lesie, do którego nikomu z mieszkańców miasta nie było wolno wejść pod grozą śmierci.
Agnies zsiadła z konia i wyciągnęła spod skórzanej bluzki łańcuszek na którym wisiała kryształowa kulka wypełniona jakimś zielonym płynem.- Czekają nas kłopoty.- Wyszeptała, ale chłopak nie wiedział skąd to wywnioskowała. Potem usłyszał wymawiane z jej ust magiczne słowa, których sam nie umiał rozróżnić, ale zobaczył, że kulka z płynem uniosła się i naprężyła w pewnym kierunku. Zaczęli iść we wskazaną stronę.
Magiczny naszyjnik co chwila pokazywał im, aby skręcili, a oni robili to. Po długiej wędrówce w końcu doszli do ściany z drzew, co najwidoczniej było murem. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, nie wiadomo skąd pojawiło się kilkoro mężczyzn, ubranych w grube skóry, najczęściej wilcze. Ani Agnies, ani Ołin nie cieszyli się za bardzo na ich widok, bo ci celowali w nich z łuków. Chłopak zauważył w ich rękach strzały roboty Eterwim.
-Czego tu szukacie?!- Zapytał grubym, gburowatym głosem najwyższy z nich. Miał on długie, przetłuszczone włosy o czarnej barwie. Młodzieniec domyślił się, że kiedyś miały one inny kolor. Był on o półtorej głowy wyższy od Ołina, co dawało mu jakieś dwa metry wysokości. Na jego szyi wisiał naszyjnik z kłów różnych zwierząt. Na plecach powieszony miał kołczan strzał, a u pasa wisiała mu pochwa z mieczem w dobrym stanie. Ołin doliczył się siedmiu mężczyzn stojących koło nich i kilku ( nie wiedział dokładnie ilu), ukrytych wysoko w drzewach. Nie wiedział czy on ma odpowiedzieć, czy może w końcu zrobi to dziewczyna, ale gdy na nią spojrzał, wiedział że jest przerażona.
-Przysyła nas Eterwim, Urodzona z łukiem.- Powiedział, a zrobił to takim odważnym i głośnym tonem, że cała grupa obleśnych mężczyzn się wzdrygnęła, jakby właśnie zobaczyła cuchnącego goblina.
-Każdy może tak powiedzieć!- W końcu po chwili milczenia odparł ten sam człowiek, który wcześniej ich pytał, najwidoczniej dowodził pozostałą resztą.- Ja zaś jestem tu z rozkazu Grego, a zwą mnie Gertruda z Bassy.- Zaryczał znowu, co inni przywitali głośnym śmiechem.
-Miło mi panie, albo raczej pani, no ale przecież trudno rozpoznać... ehem... Gertrudo!- Powiedział głośno chłopak. Agnies wytrzeszczyła na niego oczy. Jeszcze nie widziała go w takiej sytuacji, a teraz widocznie zaimponował jej brakiem strachu.- Mnie zwą Ołin z...- Nie wiedział co powiedzieć, bo dostał od przyjaciółki tylko nowe imię, a nie miasto pochodzenia.- ...z Arras.- Powiedział to co pierwsze przyszło mu na język.- Przysłała nas tu Eterwim z klanu Lethear!- Dodał z dużym naciskiem. Nastało długie milczenie, jeszcze dłuższe niż poprzednio. W powietrzu czuć było (oczywiście poza cuchnącymi skarpetkami) napięcie, które z każdą chwilą wzrastało.
-Ha ha.- Zachrypiał w końcu mężczyzna, który przedstawił się jako Gertruda, tym samym przerywając ciszę.- Jesteś chłop z jajami z tego co słyszę.- Powiedział, na facjatach innych mężczyzn zarysowało się duże zdziwienie.- Ja jestem Cerdegh z Hagerty.- Powiedział podając rękę Ołinowi. Chłopak uścisnął jego dłoń.- Więc powiedzmy, że ci wierzę, ale aby wejść do naszego miasta musisz pokazać, że jesteś tego wart.- Chłopakowi przeszło przez myśl wiele, ale nie miał pojęcia jak im to udowodnić.- Widzę, że masz łuk od Eterwim, więc może umiesz nim strzelać.- Powiedział, ale wtedy podszedł do niego ten sam człowiek, który przerwał opowieść półelfki, kupując od niej strzały.
-Żartujesz?- Zapytał Cerdegha, klepiąc Ołina po plecach.- Widziałem jak trafił w środek tarczy z Selegara Eterwim.- Powiedział, a wszyscy obecni jeszcze bardziej byli zdziwieni, ale tym razem na ich twarzach zamalował się podziw dla młodzieńca.
-W takim razie pokażesz nam swój talent łuczniczy.- Uśmiechnął się Cerdegh.- Przynieście mi jabłko.- Dodał, po czym przyniesiono mu ich cały kosz. Olbrzym wyjął jedno i ugryzł je, po czym wyrzucił.- Weź jedno z nich.- Powiedział do Agnies, która dopiero teraz została włączona do wydarzeń. Dziewczyna usłuchała.- Teraz idź pod tamto drzewo, stań do niego plecami i połóż jabłko na swej ślicznej główce.- Agnies usłuchała i stanęła pod wskazanym drzewem.
-Dlaczego wzięłam akurat najmniejsze jabłko z koszyka?- Wymamrotała, tak żeby nikt jej nie słyszał.
-Teraz oczywiście wiesz co masz zrobić?- Zapytał Cerdegh, ale nim chłopak zdążył otworzyć usta, by powiedzieć, że nie, mężczyzna dodał.- Musisz zestrzelić owoc z jej głowy i oczywiście nie możesz jej zabić.- Powiedział z drwiącym śmiechem. Wszyscy musieli uznać to za śmieszne, bo całe towarzystwo wybuchło śmiechem. Tylko młodzi przybysze stali ze skwaszonymi minami.- Strzelaj stąd.- Wskazał w końcu miejsce oddalone o zaledwie kilka metrów od Agnies.
Ołin stanął we wskazanym miejscu i zdjął łuk z pleców, a z kołczanu wyjął jedną strzałę. Spojrzał w kierunku przyjaciółki, ale coś mu nie pasowało.- Muszę się odsunąć...- Pomyślał i zrobił tak. Jak do tej pory udawały mu się tylko strzały na większą odległość, więc powiększył ją trzykrotnie. Ale dalej mu nie pasowało, więc oddalił się jeszcze kawałek. Naciągnął na cięciwę strzałę i wycelował, ale ręce mu się trzęsły.- A co jeśli nie trafi i przebije głowę dziewczyny?- Serce biło mu z okropną prędkością, próbując najwidoczniej uciec z orbity. Próbował cały czas utrzymać ręce w odpowiedniej pozycji, ale te bez przerwy drżały.- A gdybym tak nie widział jej twarzy?- Zapytał sam siebie i nim te słowa doszły do jego mózgu, który pracował trochę wolniej, zamknął oczy. Jego dłonie już nie drżały, trzymał łuk w bezruchu.- Muszę zobaczyć jabłko!!!- Myślał. Mężczyźni zaczęli do niego krzyczeć, że nie musi tego robić, bo oni tylko tak żartowali, ale żadne słowa nie przebijały się przez warstwę skupienia, którą uzbierał już Ołin. Agnies wiedziała, że jest już za późno, aby jej przyjaciel się wycofał, więc nie ruszała się.
-Słuch i węch...- Pomyślał młody łucznik, ale doleciał do niego zapach kwiatów towarzyszący Agnies, więc ręce znowu zaczęły mu się trząść.- Nie, węch nie.- Znowu przepłynęła mu myśl i zapach kwiatów znikł.- Słuch, słuch, słuch...- Brzęczał mu w uszach głos kogoś z przeszłości, ale Ołin nie wiedział kogo. Słyszał wiatr i jakieś głosy odbijające się od jakiegoś małego kształtu, który wisiał w nieprzebytej ciemności, jaką chłopak widział przy zamkniętych oczach. Kształty owocu powoli zaczęły być widoczne. Powoli zaczęły się rysować kontury jabłka, jakby jakiś malarz zaczynał je malować na czarnym płótnie. Po długiej chwili w końcu widział czerwone jabłko, z zieloną plamą z boku i słyszał robaka, który jadł je od środka.
Ołin zapomniał nawet kto ma owoc na głowie. Widział swój łuk i jabłko, to wszystko co przenikało ciemność. No i strzała, która nagle przecięła wiatr i z ogłuszającym dla chłopca świstem poleciała do celu.
TRAH!- Strzała w coś uderzyła, ale młodzieniec nie mógł otworzyć oczu, bał się, że zobaczy coś strasznego. Wtedy usłyszał zbliżający się dźwięk znajomego oddechu i zapach kwiatów. Otworzył oczy, widział jej czarne źrenice i poczuł słodki smak jej ust. Agnies całowała go i zawiesiła na nim ręce, jakby bojąc się, że jej ucieknie, ale on nie miał zamiaru pozbywać się tego słodkiego smaku. Całe jego ciało ogarnęła błoga rozkosz. Był w innym świecie. Zapomniał o mężczyznach, którzy wiwatowali młodzieńcom, jakby właśnie wzięli ślub, a ten pocałunek był jego zapieczętowaniem.
Niektórzy z mieszkańców leśnego miasta, a zebrało się ich kilka dziesiątek, byli tak zaszokowani wyczynem nieznajomego przybysza, że wciąż krzyczeli, aby nie strzelał, choć już dawno wypuścił strzałę wprost w sam środek jabłka. Oczywiście Ołin długo się przygotowywał do wydania strzału, ale i tak jego wyczyn był dla nich tak niesamowity, że z całą pewnością uznaliby go za jakieś przebrane bóstwo, ale nie każdy wierzył oczom.
Cerdegh podszedł do drzewa, w które wbiła się strzała razem z jabłkiem. Chwycił ją i spróbował wyjąć, ale ta była tak głęboko, że nawet jego nadzwyczajna siła, której stwórca mu nie poskąpił, nie pozwoliła mu strzały wyprodukowanej przez Eterwim. W końcu ułamał strzałę, która właśnie tak była skonstruowana, by nie można jej było wyjąć z rany.
Agnies i Ołin dalej się całowali, nie mogąc oderwać się od siebie, jakby coś ich skleiło. W końcu dziewczyna przypomniała sobie co oni w ogóle tu robią, więc odjęła delikatnie swoje usta od ust chłopaka.– Jeszcze będziemy mieli na to czas.- Szepnęła tak, aby tylko on ją słyszał z niezwykle wesołym uśmiechu na twarzy, który chyba sprawił, że przynajmniej na jakiś czas zapomniała o tym co niedługo ma się wydarzyć.
-Eterwim, niedługo przybędzie ma do załatwienia kilka ważnych spraw, a przez ten czas kazała nam przeczekać u was.- Powiedziała słowa kierując do Cerdegha, ale zdziwiła się, że to nie on jej odpowiedział.
-Oczywiście znajdzie się u nas jeden wolny pokój.- Powiedział z uśmiechem mężczyzna wzrostu Ołina o bardzo jasnych włosach. Miał on na sobie zbroję, którą Agnies rozpoznała jako obowiązkową dla Smoczych Paladynów (elitarnych rycerzy w służbie smokom). Była barwy czarnej, co oznaczało, że ten człowiek służył Strucjanowi, który włada Teorią. Przy zakończeniach naramienników i rękawów wystawały z nich kolce z również czarnego metalu. W ręku miał miecz ze zdobieniami również z tego samego czarnego metalu.- Ale pozwólcie, że wpierw ogłoszę was... przyjaciółmi Jefrewgów.- Agnies zaczerwieniła się strasznie, podobnie jak i Ołin, wiedzieli oboje, że człowiek ten chciał powiedzieć coś innego. Zgodzili się.
-W imię Grego...- Powiedział głośno, a jego donośny i dźwięczny głos przeszedł echem po całej okolicy.-...Ja, Kawlata- Oboje drgnęli na dźwięk jego imienia, ponieważ już je znali.- Ogłaszam was przyjaciółmi Jefrewgów i niechaj z waszych czynów dumny będzie najwyższy z naszych bóstw Grego.- Mówiąc to wszystko wykonywał dziwne ruchy swoim wspaniałym mieczem. A gdy skończył nałożył na szyje Agnies naszyjnik z kawałkiem jakiegoś klejnotu, który przypominał oko węża. Taki sam naszyjnik powiesił potem na szyi Ołina.- Oto symbol Grego. Niechaj ma on was zawsze w swojej opiece!- Tu skończył i odszedł.
Było już ciemno, więc gdy weszli do miasta nie zobaczyli zbyt wiele. Poprowadzono ich od razu do pokoju, który dostali na tę noc, potem przyniesiono coś do jedzenia. Ale młodzi nie jedli nic, całowali się przez prawie całą noc, czując, że wkrótce mogą już nie mieć na to okazji... |
|